Opis:
" Masełko do ust w sztyfcie z SPF 15. Nawilża, natłuszcza i pielęgnuje usta. Zawiera masło shea, olejek mandarynkowy i słonecznikowy. Występuje w kilku wersjach: bezbarwna bez filtra, bezbarwna z filtrem, Rose, Purple, Peach, Pink. "
Konsystencja: lekka (biorąc pod uwagę,że to masełko w szczególności), lecz też nie co tłusta. Na ustach pozostawia pewnego rodzaju film który co mnie zdziwiło sam w sobie mi nie przeszkadzał. Jest praktycznie nie wyczuwalny na ustach.
Kolor: Wybrałam "Pink" ponoć pozostawiającą lekki kolor na ustach (nie zauważyłam go by pozostawiała) ,z filtrem SPF15.
Zapach: Lekko wyczuwalny w opakowaniu: słodki,chemiczny.
Działanie: O masełkach i balsamach Korres słyszałam już jakiś czas temu i ich zbawiennemu wpływowi,w Polsce nie prawi się nad nimi tak wielkiego kultu,jak poza jej granicami (przynajmniej ja się o to nie otarłam). Ja posiadaczka bardzo suchych ust,mimo ciągłego nawilżania (z porozstawianymi wszędzie pomadkami/balsamami/masełkami) wciąż szukam idealnych mazideł,więc ten również mnie zainteresował. I jak rzadko zniechęcam się do produktu przy pierwszym podejściu tak tutaj owszem i chodziło o jego cenę 55 zł za masełko to nie są małe pieniądze biorąc pod uwagę,że to produkt do ust (za ta kwotę możemy mieć 2 masełka z The Body Shop (o których napisze osobny post) i zostanie nam jeszcze kilka złotych w kieszeni! Więc nie zapomniałam o Korres,ale nie zamierałam wyłożyć za niego aż tyle. Wtem kilkanaście dni temu zwiedzając jedną z dzielnic Grecji zaszłam do apteko-drogerii (szczerze gdyby nie jej oznakowanie byłabym przekonana,że to drogeria) gdzie było całe stoisko poświęcone tej marce. Wśród standardowej kolorówki znalazłam kilka produktów pielęgnacyjnych do ust. Zerkając na ich cenę byłam w szoku (przeliczając na nasze złotówki ich koszt to kwestia max. 20 zł!) Po wyjściu niemal trochę żałowałam,że nie wzięłam jeszcze jednej,ale po kilku dniach używania go stwierdziłam,że to nie byłby najlepszy pomysł. Z początku wydawał się całkiem zwyczajny,film który pozostawia jak pisałam kompletnie mi nie przeszkadzał.
Za to dziwił mnie sposób działania tego masełka. Ponieważ nie zostawiał ich nawilżonych dogłębnie (nie czuła się ich 'miękkości' ,ale nie były też suche). Pierwszy raz tak na dobrą sprawę się z tym spotkałam w takiej formie i osobiście nie trafiało to do mnie. Ale postanowiłam nadal jej używać. Dwa dni później moje usta mocno piekły szczególnie przy jedzeniu i szerokiemu uśmiechaniu się. Szczerze mówiąc wtedy nie skojarzyłam tego 'objawu' z nową pomadką. Byłam poza domem ,a szczególnie,że to nasilało się przy jedzeniu pomyślałam ,że to alergia pokarmowa choć nigdy wcześniej nie reagowałam w taki sposób. Pomadki używałam dalej,następnego dnia skóra wokół dolnej wargi zrobiła się niesamowicie sucha,swędząca i do tego wręcz obierająca się? Do tego były nadwrażliwe podczas czy już po nałożeniu maseczki/peelingu usta swędziały choć te produkty nawet nie były blisko nich. Wtedy pomyślałam o pomadce,by udokumentować tę teorię odstawiłam ją i wróciłam do poprzedniego masełka z The Body Shop,z początku nie zapowiadało się by to ona rzeczywiście była przyczyną. Mimo dogłębnego nawilżania samej skóry wokół ust nie było poprawy. Nie był to krótki okres,pierwsze oznaki przyszły 4 dni po odstawieniu,skora nie co mniej piekła przy jedzeniu, problem całkowicie zniknął dopiero po ok. 8-9 dniach.
Opakowanie: Urzekające,przyciągające wzrok po prostu urocze. Plastikowe zamykane na klik. Pokryte podstawowymi informacjami na samym dole sztyftu ,natomiast górę i środek stanowią wzory ozdobne; na jednym z nich możemy znaleźć nawet słonia! Pod osłonką ochroną znajduje się opis masełka z wymienionymi ekstraktami roślinnymi, uważam to za świetny pomysł. Bez zbędnych naklejek które zostawiają na opakowaniu klej którego trudno si potem pozbyć. Do tego wszystko wygląda estetycznie
Dostępność: Sephora, apteki np. W Grecji
Cena: W Polsce w sephorze : 55zł. Za granica w granicach 4-5 Euro czyli mniej więcej (gdy 1 Euro to 4zł z kawałkiem) 16-20 zł.
Czy kupie go ponownie? Nie,nie i jeszcze raz nie! Okropnie się zawiodłam! Te wszystkie 'obietnice' (bez parabenów,silikonów itd. nie spodziewasz się,że dostaniesz alergii! Do tej pory nie licząc Korres dostałam alergii jedynie na 1 jedyną pomadkę Nivei z różą (wtedy miała brokatowo-pudrowe opakowanie) mimo długiego stosowania były to lekkie pieczenie które przeszło od razu po odstawieniu ,to było jeszcze gdy byłam dzieckiem. Potem mimo używania naprawdę przeróżnych balsamów/pomadek to nie miało miejsca,a zresztą jak pisałam tamta alergia była praktycznie nie odczuwalna w porównaniu z tym. Trudno jest się cieszyć z wakacji nie mogąc normalnie jeść i nie mogąc się śmiać. Dziękuję za to,że wydałam na nią mniejszą ilość pieniędzy i za to,że moje usta są w lepszym stanie (przy baardzo szerokim uśmiechu trochę jeszcze bolą). Nie słyszałam,ani nie czytałam wcześniej o tym by ktoś zareagował tak samo bądź podobnie. Nie polecam ani nie odradzam ponieważ alergie to kwestia baardzo indywidualna, może którejś /któremuś z was podpasuje kto wie. Jestem bardzo ciekawa czy ktoś z was jej używał ( czy którejś z jej siostr), jaka jest wasza opinia i czy słyszeliście od znajomych czy w ogóle o podobnych 'objawach' które wywołała?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz