Po pozytywnej recenzji pierwszej szminki Rimmela przedstawiam kolejną ;)
Po krótce:
'Szminka jest jednym z kosmetyków Kate Moss Make Up Collection for Rimmel London, czyli kosmetyków sygnowanych własnoręcznym podpisem modelki. W kolekcji jest strażacka czerwień, jaskrawy róż, lila glamour, soczysty pomarańcz, pastelowy róż, beż nude lub perłowy – każda z nas znajdzie coś dla siebie. Ich formuła zawiera czarne diamenty, dzięki czemu nadają wargom intensywnego koloru, a technologia Color Protect sprawia, że utrzymują się na nich do 8 godzin!'
Konsystencja: taka akurat,kremowa,ale nie za bardzo maślana.
Zapach: pudrowy
Opakowanie: czarny plastik, mocno ścięty od góry, z charakterystyczną koroną Rimella.
Kolor: perfekcyjny (jak okazało się po dłuższym czasie) beż nude.
Działanie: Najważniejsze nie wysusza,ani nie nawilża. Lekko podkreśla suche skórki, utrzymuje sie myślę,że nawet więcej niż poprzednia wersja rimmela o której pisałam.
Cena: ok. 16 zł przynajmniej za tyle ją kupiłam
Dostępność: drogerie Rossmann, Superpharm. Ten odcień nie jest tak łatwo kupić,będąc szczerą ,przeszłam przez kilka Rossmannów by ją zdobyć.
Czy kupię ja ponownie? Myślę,że tak . Ma bardzo ładny odcień nude, nie za jasny,ani nie za ciemny,konsystencja jest taka akurat, ładnie się prezentuje.
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
czwartek, 21 sierpnia 2014
Dermika, Pure peeling enzymatyczny z papainą i żółtą glinką - recenzja
Po krótce:
''Silnie działający peeling do twarzy przeznaczony do cery tłustej i mieszanej. Papaina skutecznie usuwa obumarłe komórki naskórka, a żółta glinka głęboko oczyszcza skórę, usuwa nadmiar sebum, działa ściągająco. Skóra staje się czysta, gładka, matowa i odświeżona. Jest doskonale przygotowana do dalszej pielęgnacji. ''
Konsystencja: średnio zwarta pasta
Kolor: przygaszona żółć (wpływ żółtej glinki)
Zapach: to duże zaskoczenie,ale bardzo przyjemny taki kosmetyczny,nie prze perfumowany ani ciężki. Był bardzo mocno wyczuwalny zanim otworzyłam tubkę ;]
Opakowanie: plastikowa tubka o przyjemnej dla oka szacie graficznej, z zakrętką. Pod koniec nie ma tragedii z wydobyciem resztek na zewnątrz ponieważ, tubka jest wykonywana z takiego bardziej plastycznego czyli jakby już wyrobionego plastiku.
Działanie: i tutaj zaskoczę wszystkich ponieważ ten peeling nie robi totalnie nic. Peeling trzymałam nawet do 15 min wykonywałam go 2 razy w tygodniu,skóra mnie nie szczypała ani nie była zaczerwieniona,ale pomimo tego nic. Nakładałam grubsze (co nie jest łatwe) i cieńsze warstwy,ale to także nie przynosiło żadnych rezultatów. Nie uczulił,nie wysuszył,nie narobił szkód co niestety nie wynagradza ponieważ wywaliłam kasę w błoto. Nie stosowałam samej żółtej glinki,ale podejrzewam,że w tym peelingu jest jej znikoma ilość. Koniec końców zużyłam,tylko po to by jej nie wyrzucić. Jest bardzo wydajny. Zmywa się średnio łatwo. Ogółem bardzo mocno się zawiodłam.
Dostępność: niska - drogerie Natura,nigdzie indziej go nie spotkałam
Cena: 70 ml za 28 zł,biorąc pod uwagę jego 'nic nie robienie' nie jest warty tych pieniędzy.
Czy kupię go ponownie? Stanowczo NIE!
Skin79 Lovely Girl - rozszerzona recenzja pierwszego kremu bb
Recenzja kremu pojawiał się na blogu mniej więcej wiosna w zeszłym roku, zdecydowałam się na wersje rozszerzoną, skupiając się w tym również na rzeczach na które w tamtym czasie nie zwróciłam uwagi. O samych kremach bb na pewno słyszeliście dla przypomnienia:
Czym są kremy BB?
Ostatnio nawet w opóźnionej Polsce zrobiło się od nich głośno, dlaczego? Co jest w nich takiego wyjątkowego?
Prawdziwe kremy BB narodziły się w Niemczech stworzone przez dermatologów ,stosowane po operacjach plastycznych świetnie regenerując skórę. Pomysł wkradł się do Azji i został opatentowany, Skin79; Holika Holika;Etude House; Missha czy Skinfood to tylko kilka znanych i cenionych w Azji marek. Teraz kremy BB kradną serca kobietom na całym świecie swoimi właściwościami. Krem BB to połączenie kremu nawilżającego ,z podkładem świetnie nadającymi się do codziennego użytku (w zależności od rodzaju,niektóre są na alarmowe sytuacje mocno korygują niedoskonałości,inne lekko częśc z nich ma też właściwości leczące). Również bardzo dobrze sprawdzają sie jako podkład pod makijaż który jednocześnie dba i nawilża o naszą cerę.
Od producenta:
Wielofunkcyjny krem BB zaprojektowany z myślą o najmłodszej grupie użytkowniczek w wieku 17 - 22 lat. Krem posiada niezbędne właściwości kojące, neutralizuje zaczerwienienie, wycisza wrażliwą skórę, a dodatkowo zapewnia doskonałe krycie.
Zawarte w kremie dobroczynne składniki takie jak wyciąg z morwy i ekstrakt z nagietka łagodzą oraz zapewniają optymalne nawilżenie przez cały dzień. Krem chroni skórę twarzy przed niekorzystnym działaniem środowiska zewnętrznego i naturalnie maskuje niedoskonałości, dzięki czemu skóra wygląda na zdrową i piękną!
Dodatkowo, dzięki ulepszonej formule krem kontroluje wydzielanie sebum, pozostawiając skórę świeżą i promienną.
Stopień krycia: od lekkiego do średniego.
Konsystencja; typowo bebikowa w kierunku rzadkiej, nie spływa z dłoni,ale przy bebikowym standardzie jest bardziej 'płynna'i lekka.
Kolor: beżowy,na swatchach przy porównaniu próbek wyszedł odrobinę szarawo,przyznam,ze jest dość jasny,ja mam dość jasną skórę,ale z tego co słyszałam to dobrze się ogółem wtapia.
Zapach: co może niektórych zdziwić ma charakterystyczny cytrusowy zapach który niestety nie jest wyczuwalny po aplikacji.
Opakowanie: miękka tubka o słodkiej dziewczęcej grafice ,ze srebrną zakrętką która mimo,że dobrze wypełnia wizualnie design jest nie praktyczna ponieważ każda smuga jest widoczna. Sama tubka jest wygodna,przy końcu są małe trudności,ale ogółem jest ok. Choć nie pogniewałabym się,gdyby zamontowano pompkę ;)
Wydajność: kremu używam od zeszłej wiosny i nadal używam tej samej tubki! Niewielka ilość jest potrzebna by pokryć nim twarz. Przez ten czas nie używałam go non-stop, czasem nie nakładałam nic,czasem używałam tylko kremu matującego bądź w czasie trudniejszych dla cery chwil colorystay revlona.
Działanie: Czyli nasz punkt kulminacyjny! Krem dobrze wtapia się w skórę o czym już wspomniałam, minusem dla niektórych może być fakt,że po nałożeniu przez pewien czas twarz jest nie co lepka. Mnie to z początku mocno denerwowało,ale przyzwyczaiłam się do tego i z czasem przestałam zwracać na to uwagę. Krem pięknie rozświetla cerę (efekt zdrowej i promiennej buzi) , daje ładny glow dla mnie jest to plus, wygląda naturalnie świetnie 'odżywia' skórę np.gdy jesteśmy nie wyspani czy po prostu zmęczeni. Krycie jest bardzo słabe - przykryje zaczerwienienia czy małe niedoskonałości. Ja używam go na co dzień.No chyba,że moja skóra jest w rewelacyjnej formie. Co do nawilżenia, z pewnością jej nie wysusza. Co mnie zdziwiło,bo ta cecha sprawdziła się u mnie przy pierwszym bebiku albowiem przy regularnym stosowaniu mniejsze niedoskonałości zmniejszają się bądź znikają. Nie co gorzej jest z jego trwałością, ściera się nie zbyt równomiernie ale nie widać tego na pierwszy rzut oka.
Czy kupię go ponownie? Owszem, daje świetny efekt promiennej cery.Niweluje mniejsze niedoskonałości, nie wysusza, łatwo się zmywa, nie jest drogi koszt ok.45 złotych w miarę dostępny czego nie można powiedzieć o innych azjatyckich bebikach, minusem jest trwałość.
Czym są kremy BB?
Ostatnio nawet w opóźnionej Polsce zrobiło się od nich głośno, dlaczego? Co jest w nich takiego wyjątkowego?
Prawdziwe kremy BB narodziły się w Niemczech stworzone przez dermatologów ,stosowane po operacjach plastycznych świetnie regenerując skórę. Pomysł wkradł się do Azji i został opatentowany, Skin79; Holika Holika;Etude House; Missha czy Skinfood to tylko kilka znanych i cenionych w Azji marek. Teraz kremy BB kradną serca kobietom na całym świecie swoimi właściwościami. Krem BB to połączenie kremu nawilżającego ,z podkładem świetnie nadającymi się do codziennego użytku (w zależności od rodzaju,niektóre są na alarmowe sytuacje mocno korygują niedoskonałości,inne lekko częśc z nich ma też właściwości leczące). Również bardzo dobrze sprawdzają sie jako podkład pod makijaż który jednocześnie dba i nawilża o naszą cerę.
Od producenta:
Wielofunkcyjny krem BB zaprojektowany z myślą o najmłodszej grupie użytkowniczek w wieku 17 - 22 lat. Krem posiada niezbędne właściwości kojące, neutralizuje zaczerwienienie, wycisza wrażliwą skórę, a dodatkowo zapewnia doskonałe krycie.
Zawarte w kremie dobroczynne składniki takie jak wyciąg z morwy i ekstrakt z nagietka łagodzą oraz zapewniają optymalne nawilżenie przez cały dzień. Krem chroni skórę twarzy przed niekorzystnym działaniem środowiska zewnętrznego i naturalnie maskuje niedoskonałości, dzięki czemu skóra wygląda na zdrową i piękną!
Dodatkowo, dzięki ulepszonej formule krem kontroluje wydzielanie sebum, pozostawiając skórę świeżą i promienną.
Stopień krycia: od lekkiego do średniego.
Konsystencja; typowo bebikowa w kierunku rzadkiej, nie spływa z dłoni,ale przy bebikowym standardzie jest bardziej 'płynna'i lekka.
Kolor: beżowy,na swatchach przy porównaniu próbek wyszedł odrobinę szarawo,przyznam,ze jest dość jasny,ja mam dość jasną skórę,ale z tego co słyszałam to dobrze się ogółem wtapia.
Zapach: co może niektórych zdziwić ma charakterystyczny cytrusowy zapach który niestety nie jest wyczuwalny po aplikacji.
Opakowanie: miękka tubka o słodkiej dziewczęcej grafice ,ze srebrną zakrętką która mimo,że dobrze wypełnia wizualnie design jest nie praktyczna ponieważ każda smuga jest widoczna. Sama tubka jest wygodna,przy końcu są małe trudności,ale ogółem jest ok. Choć nie pogniewałabym się,gdyby zamontowano pompkę ;)
Wydajność: kremu używam od zeszłej wiosny i nadal używam tej samej tubki! Niewielka ilość jest potrzebna by pokryć nim twarz. Przez ten czas nie używałam go non-stop, czasem nie nakładałam nic,czasem używałam tylko kremu matującego bądź w czasie trudniejszych dla cery chwil colorystay revlona.
Działanie: Czyli nasz punkt kulminacyjny! Krem dobrze wtapia się w skórę o czym już wspomniałam, minusem dla niektórych może być fakt,że po nałożeniu przez pewien czas twarz jest nie co lepka. Mnie to z początku mocno denerwowało,ale przyzwyczaiłam się do tego i z czasem przestałam zwracać na to uwagę. Krem pięknie rozświetla cerę (efekt zdrowej i promiennej buzi) , daje ładny glow dla mnie jest to plus, wygląda naturalnie świetnie 'odżywia' skórę np.gdy jesteśmy nie wyspani czy po prostu zmęczeni. Krycie jest bardzo słabe - przykryje zaczerwienienia czy małe niedoskonałości. Ja używam go na co dzień.No chyba,że moja skóra jest w rewelacyjnej formie. Co do nawilżenia, z pewnością jej nie wysusza. Co mnie zdziwiło,bo ta cecha sprawdziła się u mnie przy pierwszym bebiku albowiem przy regularnym stosowaniu mniejsze niedoskonałości zmniejszają się bądź znikają. Nie co gorzej jest z jego trwałością, ściera się nie zbyt równomiernie ale nie widać tego na pierwszy rzut oka.
Czy kupię go ponownie? Owszem, daje świetny efekt promiennej cery.Niweluje mniejsze niedoskonałości, nie wysusza, łatwo się zmywa, nie jest drogi koszt ok.45 złotych w miarę dostępny czego nie można powiedzieć o innych azjatyckich bebikach, minusem jest trwałość.
niedziela, 10 sierpnia 2014
Ścieżka wojenna - zaskórnikom i rozszerzonym porom mówimy NIE!
Z góry was przepraszam,wczorajszy nie co zakręcony dzień sprawił,ze byłam przekonana,że obiecałam umieścic ten wpis dziś,a nie wczoraj. Maman adzieje,że się nei gniewacie :) Tak więć dziś mam zaszczyt przedstawić wam pierwszy wpis z serii o aktywnej walce z niedoskonałościami ;) Na przeprosiny umieszczam 2w1 czyli 2 metody/sposoby jakie przeszłam. Przez najbliższy czas - w domyśle dopóki nie znajdę najbardziej skutecznej i ogółem odpowiedniej metody skupiam się na tytułowych zaskórnikach i porach.
Walka z wągrami zaczęła się dość dawno,było ich w prawdzie niewiele,ale sam fakt czarnych kropek na nosie mnie nie zadowalał , były żele oczyszczające kuracje dermokosmetykami i tak na dobrą sprawę skończyło się na plasterkach peel-off. Nie zadowalały mnie w 100%,ale potem przestałam zwracać na nie uwagę w takim stopniu.
Nie ukrywam,że od kilku miesięcy moje wągry na nosie zaczęły mnie delikatnie mówiąc denerwować bardziej niż zazwyczaj, to samo dotyczy rozszerzonych porów których wcześniej nie było.
Do dnia w którym ich nieco przybyło ,do tego pojawiły się rozszerzone pory. Jakiś czas wcześniej pojawiły się w bardzo minimalnych - małych obszarach skóry i były naprawdę niewielkie. Nie zlekceważyłam ich,ale niedostatecznie je oceniłam jako niegroźne.
Chciałam szczególnie zaznaczyć,że od tego czasu regularnie z naciskiem na to słowo oczyszczam twarz mam tu na myśli maseczki oraz peelingi.
Na początku używałam domowych sposobów (były różne jednakże były raczej jednorazowe,wiec trudno tu pisać o jakichkolwiek zauważalnych zmianach,a nie chcę was zniechęcać) jednym z nich był ten który miał zwęzić pory . Czytałam o dobroczynnych właściwościach zielonej herbaty, przez mniej więcej 9dni, 2 razy dziennie przemywałam nosek oraz pewną część policzków wacikiem namoczonym w naparze o letniej temperaturze. Używałam liściastej herbaty, zaparzałam ją maksymalnie 2 razy (można zaparzać ją nawet 3 razy). Nie sam sposób przygotowania był uciążliwy,za to uczucie ściągnięcia,ale nie to było głównym powodem zaprzestania tej 'metody' . Nie jestem wielbicielką zielonej herbaty, jestem herbaciarą,ale za zieloną nie przepadam. Nie wiem z czego to wynika,ale przy drugim parzeniu naniesiona na twarz ma wyczuwalną woń ryby,którą czuć przez dłuższy czas. I to było nie do wytrzymania. Nie zauważyłam,żadnych zmian, ponad tydzień to niewiele. Ale ten smród,bo inaczej tego nie określę był nie do wytrzymania.
W bodajże czerwcu tego roku zdecydowałam się na mało rozpowszechniony 'sposób' zwalczenia wągrów. Przede wszystkim chciałam wam powiedzieć,że nie można go używać tak wszechstronnie jak myślałam na początku. O czym mowa? O maści Bezacne,zawierającą nadtlenek benzoilu. Kosztuje grosze i można ją dostać bez recepty. Moje początki z nią sięgają co najmniej 5 lat wstecz. Używałam jej wtedy punktowo i robiła co trzeba,ale nie do wągrów. Postanowiłam spróbować,nakładałam ją codziennie na noc na nosek cienką warstwę, a pierwsze efekty zauważyłam po 3 dniach. Zaskórników było jakby (użyłam celowo tego słowa,ponieważ zdarzało się już tak,ze taki efekt był bardzo krótkotrwały) mniej. Zaskoczona i rozentuzjazmowana nałożyłam ją również na rozszerzone pory ciekawa reakcji. Po pierwszej aplikacji nic się nie zadziało, następnego dnia poddałam skórę peelingowi i maseczce jak zwykle ,a na noc nałożyłam Bezacne i tym razem przesadziłam. Ponieważ zastosowałam wachlarz pielęgnacyjny trudno wytypować co i dlaczego. Skóra pod oczami/na policzkach zaczęła piec lecz zgodnie z zaleceniami nie jest to powodem do odstawienia. Następnego dnia skóra była zaczerwieniona i piekąca dość mocno. Najlepszym wyjściem byłby dzień bez makijażu ,ale z przyczyn niezależnych ode mnie musiałam mieć coś na twarzy. Co więcej pory jak nigdy dotąd nie oznaczały się spod make up,tym razem mnie zaskoczyły. I w tym momencie przydało sie coś co dawno temu dostałam czyli próbkę bazy ze skinfood do przykrywania rozszerzonych porów,przez miesiące leżała na dnie kosmetyczki i w tamtym momencie okazała się zbawieniem. Kiedy tylko wróciłam,od razu zmyłam wszystko co miałam na buzi,skóra nadal bardzo piekła,nałożyłam krem nawilżający,a na noc mocno tłusty krem: Dermosan który nie co rozluźnił te partie skóry. Po kilku dniach choć nie była już zaczerwieniona,miała taką nietypową strukturę jakby ta maść zaschła na jej powierzchni -nie mogę określić tego jako skorupę,to nie były też suche skórki. Tym razem po oczyszczeniu posmarowałam te miejsca dermosanem. Jeśli zaś chodzi o wągry po 5 dniach było ich mniej i były o wiele bledsze. Na nosku zamierzałam to kontynuować. Do tej metody,trzeba się nie tyle zmobilizować,co zapewnić odpowiedni poziom nawilżenia naszej skórze,szczególnie dlatego,że produkt ma tendencje do wysuszania skóry nawet bardzo tłustej! Jeśli chodzi o używanie jej w tłustej strefie T nie odczułam by trzeba było robić więcej niż zazwyczaj,na początku. Potem niestety zaczęła wysuszać mimo nakładania kremu nawilżającego na dzień. Na nos podsumowując używałam jej co dziennie czasem co dwa dni w zależności od stanu nawilżenia skóry miesiąc. Powiem wam,ze efekty były zauważalne przez pierwsze 2 tygodnie bądź mniej,były lekko rozjaśnione .Niestety był to efekt chwilowy,myślę,że ten pomysł nie był najlepszy (mam na myśli nakładanie maści w szczególności na policzki),na nosie na szczęście nie wyrządził większych szkód.
Teraz pytanie do was! Czego próbowaliście,co doradzacie i czy próbowaliście którejś z tych metod? Dajcie znać ;]
Jak to się zaczęło?
Walka z wągrami zaczęła się dość dawno,było ich w prawdzie niewiele,ale sam fakt czarnych kropek na nosie mnie nie zadowalał , były żele oczyszczające kuracje dermokosmetykami i tak na dobrą sprawę skończyło się na plasterkach peel-off. Nie zadowalały mnie w 100%,ale potem przestałam zwracać na nie uwagę w takim stopniu.
Nie ukrywam,że od kilku miesięcy moje wągry na nosie zaczęły mnie delikatnie mówiąc denerwować bardziej niż zazwyczaj, to samo dotyczy rozszerzonych porów których wcześniej nie było.
Do dnia w którym ich nieco przybyło ,do tego pojawiły się rozszerzone pory. Jakiś czas wcześniej pojawiły się w bardzo minimalnych - małych obszarach skóry i były naprawdę niewielkie. Nie zlekceważyłam ich,ale niedostatecznie je oceniłam jako niegroźne.
Chciałam szczególnie zaznaczyć,że od tego czasu regularnie z naciskiem na to słowo oczyszczam twarz mam tu na myśli maseczki oraz peelingi.
Herbaciany rytuał
Na początku używałam domowych sposobów (były różne jednakże były raczej jednorazowe,wiec trudno tu pisać o jakichkolwiek zauważalnych zmianach,a nie chcę was zniechęcać) jednym z nich był ten który miał zwęzić pory . Czytałam o dobroczynnych właściwościach zielonej herbaty, przez mniej więcej 9dni, 2 razy dziennie przemywałam nosek oraz pewną część policzków wacikiem namoczonym w naparze o letniej temperaturze. Używałam liściastej herbaty, zaparzałam ją maksymalnie 2 razy (można zaparzać ją nawet 3 razy). Nie sam sposób przygotowania był uciążliwy,za to uczucie ściągnięcia,ale nie to było głównym powodem zaprzestania tej 'metody' . Nie jestem wielbicielką zielonej herbaty, jestem herbaciarą,ale za zieloną nie przepadam. Nie wiem z czego to wynika,ale przy drugim parzeniu naniesiona na twarz ma wyczuwalną woń ryby,którą czuć przez dłuższy czas. I to było nie do wytrzymania. Nie zauważyłam,żadnych zmian, ponad tydzień to niewiele. Ale ten smród,bo inaczej tego nie określę był nie do wytrzymania.
Powrót do początków w innym wydaniu
W bodajże czerwcu tego roku zdecydowałam się na mało rozpowszechniony 'sposób' zwalczenia wągrów. Przede wszystkim chciałam wam powiedzieć,że nie można go używać tak wszechstronnie jak myślałam na początku. O czym mowa? O maści Bezacne,zawierającą nadtlenek benzoilu. Kosztuje grosze i można ją dostać bez recepty. Moje początki z nią sięgają co najmniej 5 lat wstecz. Używałam jej wtedy punktowo i robiła co trzeba,ale nie do wągrów. Postanowiłam spróbować,nakładałam ją codziennie na noc na nosek cienką warstwę, a pierwsze efekty zauważyłam po 3 dniach. Zaskórników było jakby (użyłam celowo tego słowa,ponieważ zdarzało się już tak,ze taki efekt był bardzo krótkotrwały) mniej. Zaskoczona i rozentuzjazmowana nałożyłam ją również na rozszerzone pory ciekawa reakcji. Po pierwszej aplikacji nic się nie zadziało, następnego dnia poddałam skórę peelingowi i maseczce jak zwykle ,a na noc nałożyłam Bezacne i tym razem przesadziłam. Ponieważ zastosowałam wachlarz pielęgnacyjny trudno wytypować co i dlaczego. Skóra pod oczami/na policzkach zaczęła piec lecz zgodnie z zaleceniami nie jest to powodem do odstawienia. Następnego dnia skóra była zaczerwieniona i piekąca dość mocno. Najlepszym wyjściem byłby dzień bez makijażu ,ale z przyczyn niezależnych ode mnie musiałam mieć coś na twarzy. Co więcej pory jak nigdy dotąd nie oznaczały się spod make up,tym razem mnie zaskoczyły. I w tym momencie przydało sie coś co dawno temu dostałam czyli próbkę bazy ze skinfood do przykrywania rozszerzonych porów,przez miesiące leżała na dnie kosmetyczki i w tamtym momencie okazała się zbawieniem. Kiedy tylko wróciłam,od razu zmyłam wszystko co miałam na buzi,skóra nadal bardzo piekła,nałożyłam krem nawilżający,a na noc mocno tłusty krem: Dermosan który nie co rozluźnił te partie skóry. Po kilku dniach choć nie była już zaczerwieniona,miała taką nietypową strukturę jakby ta maść zaschła na jej powierzchni -nie mogę określić tego jako skorupę,to nie były też suche skórki. Tym razem po oczyszczeniu posmarowałam te miejsca dermosanem. Jeśli zaś chodzi o wągry po 5 dniach było ich mniej i były o wiele bledsze. Na nosku zamierzałam to kontynuować. Do tej metody,trzeba się nie tyle zmobilizować,co zapewnić odpowiedni poziom nawilżenia naszej skórze,szczególnie dlatego,że produkt ma tendencje do wysuszania skóry nawet bardzo tłustej! Jeśli chodzi o używanie jej w tłustej strefie T nie odczułam by trzeba było robić więcej niż zazwyczaj,na początku. Potem niestety zaczęła wysuszać mimo nakładania kremu nawilżającego na dzień. Na nos podsumowując używałam jej co dziennie czasem co dwa dni w zależności od stanu nawilżenia skóry miesiąc. Powiem wam,ze efekty były zauważalne przez pierwsze 2 tygodnie bądź mniej,były lekko rozjaśnione .Niestety był to efekt chwilowy,myślę,że ten pomysł nie był najlepszy (mam na myśli nakładanie maści w szczególności na policzki),na nosie na szczęście nie wyrządził większych szkód.
Teraz pytanie do was! Czego próbowaliście,co doradzacie i czy próbowaliście którejś z tych metod? Dajcie znać ;]
piątek, 8 sierpnia 2014
Na ścieżce wojennej!
Wągry,rozszerzone pory, zaskórniki - znamy je aż za dobrze. Pojawiają się nagle,choć pod nasza skórą gromadzą się przez dłuższy czas,a my nie wiemy o ich obecności. Pomimo ich czasem zbyt częstych wizyt na naszych buziach, sposób na nieproszonych gości nie jest taki oczywisty. Przez domowe ,po drogeryjne aż po apteczne produkty walka trwa. Ale wydane pieniądze i nasze wysiłki nie równają się ze 100% sukcesem. Jeśli wiecie co mam na myśli i prowadzicie takie wojny, to zapraszam na serię wpisów o tej tematyce.
Metody,sposoby które wypróbowałam czy jestem w trakcie 'testów' nic, nie sprawdzonego nie znajdzie tu miejsca, więc bądźcie spokojni. Jestem ciekawa również waszych początków czy postępów;) Pierwszy wpis z tej serii już dziś wieczorem;)
August haul
Heeej,wróciłam do Polski kilka dni temu, zdążyłam już poskarżyć się wam przez ten czas jaki okropny dla mnie był produkt marki Korres. Dziś krótko i na temat,czyli co miesięczny post haulowy! Kto jest ciekaw,co tym razem wpadło do mojego koszyka? Będąc szczerą sama jestem zdziwiona ilością produktów oraz faktem jak wiele z nich krążyło mi po głowie od dawna.
Część zakupów pochodzi jeszcze z Grecji:
> maseczka marki Beauty Formula w formie peel off z ekstraktem z jaśminu i ogórka- nie miałam wygórowanych oczekiwań chodziło mi o coś nawilżającego i lekko oczyszczającego. Dostałam produkt który nie wiadomo do końca czym jest, przede wszystkim nie wysycha po 15 minutach przy cienkiej warstwie, cholernie ciężko jest domyć resztki (u mnie było to 3/4 produktu nałożonego na twarz) ,nie pozostawia widocznego gołym okiem 'efektu' ogółem nie jest warta tych pieniędzy ok. 2.90 Euro = ok.12 zł. Plusem jest wydajność,zapach, forma opakowania.
>mydełka glicerynowe o zapachu morsko-owowcowy oraz czekoladowo-karmelowym (oba zapachy nie miały nazw naklejonych na opakowaniach,więc te kategorie są przypisane według mnie) ,nie używałam ich jeszcze,mam otwarte 3 żele więc sporo zajmie zanim ich użyję,choć jestem ich bardzo ciekawa cena jednego to ok.3.50 euro czyli mniej więcej na nasze 14zł za 100g!
>filtr ochrony SPF50 marki SUN&TAN z oliwą z oliwek,masłem shea oraz masłem kokosowym, opakowanie w formie sprayu. Ma niesamowity zapach kokosu,bardzo przyjemna aplikacja,szybko sie wchłania,robi swoje. Cena jest nie co wygórowana ponad 10 euro czyli ponad 40zł za 200ml.
Następnie mamy produkty które z pewnością kupimy w naszym rodzimym kraju,do tego stacjonarnie piszę to w szczególności do Tangle Teezer -a .Tak,to prawda można go kupić stacjonarnie,nie w zadnym profesjonalnym salonie za 80 zł,lecz w sieci drogeryjnej Hebe za 35 ! Kiedy się o tym dowiedziałam,był to mój ostatni dzień przez wyjazdem,do tego wtedy była na nie promocja kosztowały 30zł sztuka.W obawie (gdyż do mnie trafiła informacja,że mogą ale nie muszą wprowadzić ich po niej) utraty takiej szansy chciałam niemal od razu pognać do hebe. Ale z powodów dość oczywistych typu pakowanie i faktu,że moje najbliższe hebe jest półtorej godziny drogi ode mnie poruszając się komunikacją miejska sprawiły,że zakupiłam ją przed wczoraj. Zapewniam was,że jest oryginalna,sprawdzałam. Osobiście ta fala na te szczotki,nie dotknęła mnie na tyle,bym była jej tak spragniona .możecie pomyśleć,no to dlaczego ją kupiłaś i tak się ekscytowałaś ? No właśnie dobre pytanie, moja ukochana jak dotąd szczotka z włosa dzika narobiła trochę kłopotów i zaczęłam poszukiwania nowej wszystko działo się w bardzo krótkim czasie,cena między naturalna szczotką a ofertą w hebe jest niewielka wiec postanowiłam spróbować do tego jej rozmiar jest bardzo adekwatny do mojej walizki;] Miałam wiele obaw które nadal mam ,po użyciu jej przez 2 dni nie jestem zakochana,ale powoli zaczynam rozumieć zachwyt innych.
Glinka marokańska jest mi znana i pomimo moich mieszanych odczuć co do utrzymywania efektów tej maski zdecydowałam się na kupienie pełnego opakowania, tym razem marki Nacomi za 200ml zapłaciłam 17zł (to cena promocyjna). Jest w porządnym szklanym opakowaniu,który przyda się z pewnością i po jej zużyciu.
Przyszedł czas na polska znaną ,tanią markę ziaja. Ostatnio goszczą u mnie jej 2 produkty :chłodzące mleczko po opalaniu z wapniem z serii sopot sun który mnie zadowala ,efekt chłodzący jest wyczuwalny i jeśli nie ci przesadzicie z opalaniem daję prawdziwą ulgę,ma miły zapach, rzadką konsystencje i świetnie się wchłania, potrafi lekko bielić. Ogółem dobry produkt za niewielkie pieniądze. Drugi produkt to coś czego szukałam od dłuugiego juz czasu . Byłam w każdej napotkanej na mojej drodze aptece,a znalazłam ją w hebe na dziale z kosmetykami drogeryjnymi za 7zł. Mowa o paście do głębokiego oczyszczania twarzy przeciw zaskórnikom z serii liście mauka. Użyłam jej dopiero 2 razy,ale częściowe efekty są widoczne od razu:skóra jest mięciutka i taka trudno to sprecyzować słowami,ale niezwykle miła w dotyku jeśli chodzi o wągry czy pory nie mogę się jeszcze wypowiedzieć.
Produkt który z pewnością przyciąga wzrok swoim barwnym opakowaniem ze znanej na całym świecie gry Angry Birds czyli krem do rak z arktyczną jagodą marki Lumene. Kilka lat temu kosztwał w tej samej pojemnosci nie co więcej niż 30 zł,a ja upolowałam go za niespełna 11! Jestem ogromnie ciekawa tego produktu!
I tak oto przeszliśmy do dzisiejszej paczki,która mnie nie co zaskoczyła. Ta mała jakby kulka po środku czyli gąbka do mycia twarzy Konjac marki Yasumi. Gdzieś tam kiedyś tam o niej słyszałam,ale 100% przekonała mnie do niej jedna z moich ulubionych blogerek Sonnaille swoją recenzją po długim używaniu. Tak więc niemal od razu ja zamówiłam,tego samego dnia dokonałam przelewu i nie mogłam się doczekać,aż przyjdzie,ale znając polską pocztę musiałam ostudzić swój zapał kiedy nagle zadzwonił dzwonek i to był kurier! I oto jest malutka,przypominająca pumex gąbeczka,która przyszła w niesamowicie eleganckim opakowaniu które muszę wam pokazać,a do tego dostałam gratisowo pędzelek. Wiec jestem pełna nadziei i ogromnie ciekawa.
> maseczka marki Beauty Formula w formie peel off z ekstraktem z jaśminu i ogórka- nie miałam wygórowanych oczekiwań chodziło mi o coś nawilżającego i lekko oczyszczającego. Dostałam produkt który nie wiadomo do końca czym jest, przede wszystkim nie wysycha po 15 minutach przy cienkiej warstwie, cholernie ciężko jest domyć resztki (u mnie było to 3/4 produktu nałożonego na twarz) ,nie pozostawia widocznego gołym okiem 'efektu' ogółem nie jest warta tych pieniędzy ok. 2.90 Euro = ok.12 zł. Plusem jest wydajność,zapach, forma opakowania.
>mydełka glicerynowe o zapachu morsko-owowcowy oraz czekoladowo-karmelowym (oba zapachy nie miały nazw naklejonych na opakowaniach,więc te kategorie są przypisane według mnie) ,nie używałam ich jeszcze,mam otwarte 3 żele więc sporo zajmie zanim ich użyję,choć jestem ich bardzo ciekawa cena jednego to ok.3.50 euro czyli mniej więcej na nasze 14zł za 100g!
>filtr ochrony SPF50 marki SUN&TAN z oliwą z oliwek,masłem shea oraz masłem kokosowym, opakowanie w formie sprayu. Ma niesamowity zapach kokosu,bardzo przyjemna aplikacja,szybko sie wchłania,robi swoje. Cena jest nie co wygórowana ponad 10 euro czyli ponad 40zł za 200ml.
Następnie mamy produkty które z pewnością kupimy w naszym rodzimym kraju,do tego stacjonarnie piszę to w szczególności do Tangle Teezer -a .Tak,to prawda można go kupić stacjonarnie,nie w zadnym profesjonalnym salonie za 80 zł,lecz w sieci drogeryjnej Hebe za 35 ! Kiedy się o tym dowiedziałam,był to mój ostatni dzień przez wyjazdem,do tego wtedy była na nie promocja kosztowały 30zł sztuka.W obawie (gdyż do mnie trafiła informacja,że mogą ale nie muszą wprowadzić ich po niej) utraty takiej szansy chciałam niemal od razu pognać do hebe. Ale z powodów dość oczywistych typu pakowanie i faktu,że moje najbliższe hebe jest półtorej godziny drogi ode mnie poruszając się komunikacją miejska sprawiły,że zakupiłam ją przed wczoraj. Zapewniam was,że jest oryginalna,sprawdzałam. Osobiście ta fala na te szczotki,nie dotknęła mnie na tyle,bym była jej tak spragniona .możecie pomyśleć,no to dlaczego ją kupiłaś i tak się ekscytowałaś ? No właśnie dobre pytanie, moja ukochana jak dotąd szczotka z włosa dzika narobiła trochę kłopotów i zaczęłam poszukiwania nowej wszystko działo się w bardzo krótkim czasie,cena między naturalna szczotką a ofertą w hebe jest niewielka wiec postanowiłam spróbować do tego jej rozmiar jest bardzo adekwatny do mojej walizki;] Miałam wiele obaw które nadal mam ,po użyciu jej przez 2 dni nie jestem zakochana,ale powoli zaczynam rozumieć zachwyt innych.
Glinka marokańska jest mi znana i pomimo moich mieszanych odczuć co do utrzymywania efektów tej maski zdecydowałam się na kupienie pełnego opakowania, tym razem marki Nacomi za 200ml zapłaciłam 17zł (to cena promocyjna). Jest w porządnym szklanym opakowaniu,który przyda się z pewnością i po jej zużyciu.
Przyszedł czas na polska znaną ,tanią markę ziaja. Ostatnio goszczą u mnie jej 2 produkty :chłodzące mleczko po opalaniu z wapniem z serii sopot sun który mnie zadowala ,efekt chłodzący jest wyczuwalny i jeśli nie ci przesadzicie z opalaniem daję prawdziwą ulgę,ma miły zapach, rzadką konsystencje i świetnie się wchłania, potrafi lekko bielić. Ogółem dobry produkt za niewielkie pieniądze. Drugi produkt to coś czego szukałam od dłuugiego juz czasu . Byłam w każdej napotkanej na mojej drodze aptece,a znalazłam ją w hebe na dziale z kosmetykami drogeryjnymi za 7zł. Mowa o paście do głębokiego oczyszczania twarzy przeciw zaskórnikom z serii liście mauka. Użyłam jej dopiero 2 razy,ale częściowe efekty są widoczne od razu:skóra jest mięciutka i taka trudno to sprecyzować słowami,ale niezwykle miła w dotyku jeśli chodzi o wągry czy pory nie mogę się jeszcze wypowiedzieć.
Produkt który z pewnością przyciąga wzrok swoim barwnym opakowaniem ze znanej na całym świecie gry Angry Birds czyli krem do rak z arktyczną jagodą marki Lumene. Kilka lat temu kosztwał w tej samej pojemnosci nie co więcej niż 30 zł,a ja upolowałam go za niespełna 11! Jestem ogromnie ciekawa tego produktu!
I tak oto przeszliśmy do dzisiejszej paczki,która mnie nie co zaskoczyła. Ta mała jakby kulka po środku czyli gąbka do mycia twarzy Konjac marki Yasumi. Gdzieś tam kiedyś tam o niej słyszałam,ale 100% przekonała mnie do niej jedna z moich ulubionych blogerek Sonnaille swoją recenzją po długim używaniu. Tak więc niemal od razu ja zamówiłam,tego samego dnia dokonałam przelewu i nie mogłam się doczekać,aż przyjdzie,ale znając polską pocztę musiałam ostudzić swój zapał kiedy nagle zadzwonił dzwonek i to był kurier! I oto jest malutka,przypominająca pumex gąbeczka,która przyszła w niesamowicie eleganckim opakowaniu które muszę wam pokazać,a do tego dostałam gratisowo pędzelek. Wiec jestem pełna nadziei i ogromnie ciekawa.
czwartek, 7 sierpnia 2014
Wielkie rozczarowanie czyli pomadka KORRES Mandarin Lip Butter stick pod lupą!
Opis:
" Masełko do ust w sztyfcie z SPF 15. Nawilża, natłuszcza i pielęgnuje usta. Zawiera masło shea, olejek mandarynkowy i słonecznikowy. Występuje w kilku wersjach: bezbarwna bez filtra, bezbarwna z filtrem, Rose, Purple, Peach, Pink. "
Konsystencja: lekka (biorąc pod uwagę,że to masełko w szczególności), lecz też nie co tłusta. Na ustach pozostawia pewnego rodzaju film który co mnie zdziwiło sam w sobie mi nie przeszkadzał. Jest praktycznie nie wyczuwalny na ustach.
Kolor: Wybrałam "Pink" ponoć pozostawiającą lekki kolor na ustach (nie zauważyłam go by pozostawiała) ,z filtrem SPF15.
Zapach: Lekko wyczuwalny w opakowaniu: słodki,chemiczny.
Działanie: O masełkach i balsamach Korres słyszałam już jakiś czas temu i ich zbawiennemu wpływowi,w Polsce nie prawi się nad nimi tak wielkiego kultu,jak poza jej granicami (przynajmniej ja się o to nie otarłam). Ja posiadaczka bardzo suchych ust,mimo ciągłego nawilżania (z porozstawianymi wszędzie pomadkami/balsamami/masełkami) wciąż szukam idealnych mazideł,więc ten również mnie zainteresował. I jak rzadko zniechęcam się do produktu przy pierwszym podejściu tak tutaj owszem i chodziło o jego cenę 55 zł za masełko to nie są małe pieniądze biorąc pod uwagę,że to produkt do ust (za ta kwotę możemy mieć 2 masełka z The Body Shop (o których napisze osobny post) i zostanie nam jeszcze kilka złotych w kieszeni! Więc nie zapomniałam o Korres,ale nie zamierałam wyłożyć za niego aż tyle. Wtem kilkanaście dni temu zwiedzając jedną z dzielnic Grecji zaszłam do apteko-drogerii (szczerze gdyby nie jej oznakowanie byłabym przekonana,że to drogeria) gdzie było całe stoisko poświęcone tej marce. Wśród standardowej kolorówki znalazłam kilka produktów pielęgnacyjnych do ust. Zerkając na ich cenę byłam w szoku (przeliczając na nasze złotówki ich koszt to kwestia max. 20 zł!) Po wyjściu niemal trochę żałowałam,że nie wzięłam jeszcze jednej,ale po kilku dniach używania go stwierdziłam,że to nie byłby najlepszy pomysł. Z początku wydawał się całkiem zwyczajny,film który pozostawia jak pisałam kompletnie mi nie przeszkadzał.
Za to dziwił mnie sposób działania tego masełka. Ponieważ nie zostawiał ich nawilżonych dogłębnie (nie czuła się ich 'miękkości' ,ale nie były też suche). Pierwszy raz tak na dobrą sprawę się z tym spotkałam w takiej formie i osobiście nie trafiało to do mnie. Ale postanowiłam nadal jej używać. Dwa dni później moje usta mocno piekły szczególnie przy jedzeniu i szerokiemu uśmiechaniu się. Szczerze mówiąc wtedy nie skojarzyłam tego 'objawu' z nową pomadką. Byłam poza domem ,a szczególnie,że to nasilało się przy jedzeniu pomyślałam ,że to alergia pokarmowa choć nigdy wcześniej nie reagowałam w taki sposób. Pomadki używałam dalej,następnego dnia skóra wokół dolnej wargi zrobiła się niesamowicie sucha,swędząca i do tego wręcz obierająca się? Do tego były nadwrażliwe podczas czy już po nałożeniu maseczki/peelingu usta swędziały choć te produkty nawet nie były blisko nich. Wtedy pomyślałam o pomadce,by udokumentować tę teorię odstawiłam ją i wróciłam do poprzedniego masełka z The Body Shop,z początku nie zapowiadało się by to ona rzeczywiście była przyczyną. Mimo dogłębnego nawilżania samej skóry wokół ust nie było poprawy. Nie był to krótki okres,pierwsze oznaki przyszły 4 dni po odstawieniu,skora nie co mniej piekła przy jedzeniu, problem całkowicie zniknął dopiero po ok. 8-9 dniach.
Opakowanie: Urzekające,przyciągające wzrok po prostu urocze. Plastikowe zamykane na klik. Pokryte podstawowymi informacjami na samym dole sztyftu ,natomiast górę i środek stanowią wzory ozdobne; na jednym z nich możemy znaleźć nawet słonia! Pod osłonką ochroną znajduje się opis masełka z wymienionymi ekstraktami roślinnymi, uważam to za świetny pomysł. Bez zbędnych naklejek które zostawiają na opakowaniu klej którego trudno si potem pozbyć. Do tego wszystko wygląda estetycznie
Dostępność: Sephora, apteki np. W Grecji
Cena: W Polsce w sephorze : 55zł. Za granica w granicach 4-5 Euro czyli mniej więcej (gdy 1 Euro to 4zł z kawałkiem) 16-20 zł.
Czy kupie go ponownie? Nie,nie i jeszcze raz nie! Okropnie się zawiodłam! Te wszystkie 'obietnice' (bez parabenów,silikonów itd. nie spodziewasz się,że dostaniesz alergii! Do tej pory nie licząc Korres dostałam alergii jedynie na 1 jedyną pomadkę Nivei z różą (wtedy miała brokatowo-pudrowe opakowanie) mimo długiego stosowania były to lekkie pieczenie które przeszło od razu po odstawieniu ,to było jeszcze gdy byłam dzieckiem. Potem mimo używania naprawdę przeróżnych balsamów/pomadek to nie miało miejsca,a zresztą jak pisałam tamta alergia była praktycznie nie odczuwalna w porównaniu z tym. Trudno jest się cieszyć z wakacji nie mogąc normalnie jeść i nie mogąc się śmiać. Dziękuję za to,że wydałam na nią mniejszą ilość pieniędzy i za to,że moje usta są w lepszym stanie (przy baardzo szerokim uśmiechu trochę jeszcze bolą). Nie słyszałam,ani nie czytałam wcześniej o tym by ktoś zareagował tak samo bądź podobnie. Nie polecam ani nie odradzam ponieważ alergie to kwestia baardzo indywidualna, może którejś /któremuś z was podpasuje kto wie. Jestem bardzo ciekawa czy ktoś z was jej używał ( czy którejś z jej siostr), jaka jest wasza opinia i czy słyszeliście od znajomych czy w ogóle o podobnych 'objawach' które wywołała?
" Masełko do ust w sztyfcie z SPF 15. Nawilża, natłuszcza i pielęgnuje usta. Zawiera masło shea, olejek mandarynkowy i słonecznikowy. Występuje w kilku wersjach: bezbarwna bez filtra, bezbarwna z filtrem, Rose, Purple, Peach, Pink. "
Konsystencja: lekka (biorąc pod uwagę,że to masełko w szczególności), lecz też nie co tłusta. Na ustach pozostawia pewnego rodzaju film który co mnie zdziwiło sam w sobie mi nie przeszkadzał. Jest praktycznie nie wyczuwalny na ustach.
Kolor: Wybrałam "Pink" ponoć pozostawiającą lekki kolor na ustach (nie zauważyłam go by pozostawiała) ,z filtrem SPF15.
Zapach: Lekko wyczuwalny w opakowaniu: słodki,chemiczny.
Działanie: O masełkach i balsamach Korres słyszałam już jakiś czas temu i ich zbawiennemu wpływowi,w Polsce nie prawi się nad nimi tak wielkiego kultu,jak poza jej granicami (przynajmniej ja się o to nie otarłam). Ja posiadaczka bardzo suchych ust,mimo ciągłego nawilżania (z porozstawianymi wszędzie pomadkami/balsamami/masełkami) wciąż szukam idealnych mazideł,więc ten również mnie zainteresował. I jak rzadko zniechęcam się do produktu przy pierwszym podejściu tak tutaj owszem i chodziło o jego cenę 55 zł za masełko to nie są małe pieniądze biorąc pod uwagę,że to produkt do ust (za ta kwotę możemy mieć 2 masełka z The Body Shop (o których napisze osobny post) i zostanie nam jeszcze kilka złotych w kieszeni! Więc nie zapomniałam o Korres,ale nie zamierałam wyłożyć za niego aż tyle. Wtem kilkanaście dni temu zwiedzając jedną z dzielnic Grecji zaszłam do apteko-drogerii (szczerze gdyby nie jej oznakowanie byłabym przekonana,że to drogeria) gdzie było całe stoisko poświęcone tej marce. Wśród standardowej kolorówki znalazłam kilka produktów pielęgnacyjnych do ust. Zerkając na ich cenę byłam w szoku (przeliczając na nasze złotówki ich koszt to kwestia max. 20 zł!) Po wyjściu niemal trochę żałowałam,że nie wzięłam jeszcze jednej,ale po kilku dniach używania go stwierdziłam,że to nie byłby najlepszy pomysł. Z początku wydawał się całkiem zwyczajny,film który pozostawia jak pisałam kompletnie mi nie przeszkadzał.
Za to dziwił mnie sposób działania tego masełka. Ponieważ nie zostawiał ich nawilżonych dogłębnie (nie czuła się ich 'miękkości' ,ale nie były też suche). Pierwszy raz tak na dobrą sprawę się z tym spotkałam w takiej formie i osobiście nie trafiało to do mnie. Ale postanowiłam nadal jej używać. Dwa dni później moje usta mocno piekły szczególnie przy jedzeniu i szerokiemu uśmiechaniu się. Szczerze mówiąc wtedy nie skojarzyłam tego 'objawu' z nową pomadką. Byłam poza domem ,a szczególnie,że to nasilało się przy jedzeniu pomyślałam ,że to alergia pokarmowa choć nigdy wcześniej nie reagowałam w taki sposób. Pomadki używałam dalej,następnego dnia skóra wokół dolnej wargi zrobiła się niesamowicie sucha,swędząca i do tego wręcz obierająca się? Do tego były nadwrażliwe podczas czy już po nałożeniu maseczki/peelingu usta swędziały choć te produkty nawet nie były blisko nich. Wtedy pomyślałam o pomadce,by udokumentować tę teorię odstawiłam ją i wróciłam do poprzedniego masełka z The Body Shop,z początku nie zapowiadało się by to ona rzeczywiście była przyczyną. Mimo dogłębnego nawilżania samej skóry wokół ust nie było poprawy. Nie był to krótki okres,pierwsze oznaki przyszły 4 dni po odstawieniu,skora nie co mniej piekła przy jedzeniu, problem całkowicie zniknął dopiero po ok. 8-9 dniach.
Opakowanie: Urzekające,przyciągające wzrok po prostu urocze. Plastikowe zamykane na klik. Pokryte podstawowymi informacjami na samym dole sztyftu ,natomiast górę i środek stanowią wzory ozdobne; na jednym z nich możemy znaleźć nawet słonia! Pod osłonką ochroną znajduje się opis masełka z wymienionymi ekstraktami roślinnymi, uważam to za świetny pomysł. Bez zbędnych naklejek które zostawiają na opakowaniu klej którego trudno si potem pozbyć. Do tego wszystko wygląda estetycznie
Dostępność: Sephora, apteki np. W Grecji
Cena: W Polsce w sephorze : 55zł. Za granica w granicach 4-5 Euro czyli mniej więcej (gdy 1 Euro to 4zł z kawałkiem) 16-20 zł.
Czy kupie go ponownie? Nie,nie i jeszcze raz nie! Okropnie się zawiodłam! Te wszystkie 'obietnice' (bez parabenów,silikonów itd. nie spodziewasz się,że dostaniesz alergii! Do tej pory nie licząc Korres dostałam alergii jedynie na 1 jedyną pomadkę Nivei z różą (wtedy miała brokatowo-pudrowe opakowanie) mimo długiego stosowania były to lekkie pieczenie które przeszło od razu po odstawieniu ,to było jeszcze gdy byłam dzieckiem. Potem mimo używania naprawdę przeróżnych balsamów/pomadek to nie miało miejsca,a zresztą jak pisałam tamta alergia była praktycznie nie odczuwalna w porównaniu z tym. Trudno jest się cieszyć z wakacji nie mogąc normalnie jeść i nie mogąc się śmiać. Dziękuję za to,że wydałam na nią mniejszą ilość pieniędzy i za to,że moje usta są w lepszym stanie (przy baardzo szerokim uśmiechu trochę jeszcze bolą). Nie słyszałam,ani nie czytałam wcześniej o tym by ktoś zareagował tak samo bądź podobnie. Nie polecam ani nie odradzam ponieważ alergie to kwestia baardzo indywidualna, może którejś /któremuś z was podpasuje kto wie. Jestem bardzo ciekawa czy ktoś z was jej używał ( czy którejś z jej siostr), jaka jest wasza opinia i czy słyszeliście od znajomych czy w ogóle o podobnych 'objawach' które wywołała?
wtorek, 5 sierpnia 2014
My mysterious eyes
Ostatnio pomyślałam,że warto by o nich napisać, dlaczego? O tym będzie poniższy post,jesteście ciekawi?
Na blogu pokazuję recenzję różnych produktów,ale nie eyelinerów nie bez powodu. Przygodę z nimi rozpoczęłam mniej więcej 2-3 lata temu, na pierwszy rzut wybrałam eyeliner w płynie marki Lovely, nie czytałam żadnych opinii wybrałam pierwszy z brzegu w celu po prostu wyćwiczenia malowania kreski,jakość i pigmentacja były słabe ,ale to mnie całkowicie nie dziwiło bo czegóż można żądać za 5 zł? Już wtedy pojawił się problem odbijania kreski na górnej powiece,ale myślałam,że to również przez jakość produktu, potem przyszła pora na kredkę ,jednak tutaj pojawił się problem samej aplikacji. Mimo,że produkt był wychwalany w blogosferze i ogółem na wizazu,mi nie przypasowała była za miękka i wgl. się nie sprawdziła (wtedy zniechęciłam się do kredek xD),tym sposobem zaczęłam używać pisaków. Pierwszy był polecony przez koleżankę marki Manhattan Eyemazing Liner ,na początku byłam całkiem zadowolona jednak z czasem zaczął podrażniać mi oczy nawet nie sam eyeliner ale twardy aplikator w formie pędzla. Na jakiś czas porzuciłam eyelinery,by powrócić do nich za kilka miesięcy tym razem w formie kremo/żelu był nim Maybeline Eye studio,Lasting Drama (którego używam do dzisiaj) ,jednak problem odbijania nie znikał.
Zaczęłam drążyć temat i natknęłam się na wiele osób które miały podobny problem, pierwszą wydawać by się mogło odpowiedzią był post o tłustej skórze więc jakby inaczej również powiekach, rozwiązanie wydawało się proste - trochę pudru ,spróbowałam i po 5 minutach było to samo. Dla pewności wypróbowałam tę metodę na rożnych markach,ale efekt był ten sam. Potem przeczytałam o bazie,że ona ma bardziej matujące działanie na powiekach, postanowiłam spróbować. Na pierwszy ogień poszedł tytułowy bubel w 2014 czyli baza Bell, no cóż jak wiecie po samej recenzji nie sprawdziła się (choć teraz wiem,że problem wcale nie leżał po tej stronie,sama baza do najtrwalszych nie należy), postanowiłam zainwestować więcej i kupiłam poleconą bazę Artdeco. Jak możecie się domyśleć,problemu nie zlikwidowała choć kreska potrafiła się utrzymać max do 25 minut. Poza tym sama baza spisuje się naprawdę świetnie jeśli chodzi o cienie do oczu (o samej bazie,napiszę wkrótce). Wtedy przypomniałam sobie o dawno obejrzanym filmiku a 'propo fixerów, w prawdzie słyszałam o takich do całego makijażu,ale z pewnością były i takie które służyły do utrwalenia makijażu oka. Nie myliłam się,znalazłam takich kilka ,niestety gorzej było z ich dostępnością. W końcu zdecydowałam się na Viperę, jednak okazało się,że nie tędy droga,znowu. Wtedy byłam już mocno wkurzona całą tą drogą,która prowadziła donikąd. Wtedy gdzieś w pewnej rozmowie bodajże z Yuki, padła wypowiedź o budowie oka. Na początku pomyślałam ,że to bzdura,moje czy są takie jak mają wszyscy wiecie wszystko na swoim miejscu,ale czy na pewno?
Pewnie słyszeliście te sformułowanie, w telewizji czy gdzieś na kanałach urodowych na YT. Mi obiło się o uszy,ale myślałam,że osoby starsze borykają się z nimi (wybaczcie),a z czym pytacie? Z opadającymi powiekami, to własnie one były powodem i przyczyna mojej frustracji ciągłemu odbijaniu się tuszu. Ale co dalej? Znałam,przyczynę to już coś. Na początku pomyślałam,że koniec z kreskami,najwidoczniej tak ma być. Wtem wpadłam na kilka filmików i postów gdzie okazało się,że kreski u dziewczyn z oczami z opadającymi powiekami jest możliwy! Do tego jest równie szykowny i subtelny. Po prostu trzeba nauczyć się to uwydatnić,jednocześnie uważać na 'poduszeczkę' by jej nie ubrudzić by potem ona nie odbiła tuszu.
Dzięki tej wiadomości, nauczyłam się wykonywać taką kreskę. I najlepszym do tej pory eyelinerem jest właśnie Maybelline. Pełną recenzję umieszczę,gdy wypróbuję go w gorące dni. Również Kobo w pisaku,trzyma się całkiem nieźle no jedynie czerń staje się bledsza po pewnym czasie,ale za taką cenę można mu to wybaczyć.
Jaki jest wniosek tej 'historii' ? Nie wszystko wydaje się być tak proste jak mogłoby się wydawać i czasem to nie technika jest kwestią nauki. Ja wyłapałam kilka naprawdę godnych uwagi produktów o których napiszę wam jeszcze. Jestem ciekawa, czy ktoś z was ma opadające powieki i jak sobie z nimi radzi?
Subskrybuj:
Posty (Atom)