Opis:
'Maseczka I'm Purifying koreańskiej marki Skin79 pomaga w walce z problemami cery tłustej. Zawiera opatentowany kompleks ziołowy działający przeciwzapalnie, a także balansujący gospodarkę łojową skóry. Dodatkowo ekstrakt z zielonej herbaty oraz wyciąg z trawy cytrynowej chronią skórę przed szkodliwym działaniem środowiska zewnętrznego i zanieczyszczeniami.Oprócz tego zawiera oczar wirginiński czy ekstrat z szałwi"
Jak to wygląda? We wnętrzu saszetki znajduje się złożony płat nasączany dobroczynną esencją. Jeśli miałyście w swoich rękach wilgotne/mokre chusteczki do demakijażu bądź inny produkt pielęgnacyjny w takiej formie to przy tej maseczce są suche jak wiór. Nie spływa ona z płatu,po prostu płat jest tak bardzo nią nasiąknięty. Łatwo przylega do twarzy i się nie odkleja. Co ciekawe płatu można użyć drugi raz, oczywiście nie trzyma sie tak dobrze,ale daje taki sam efekt ;)
Zapach: co mnie ogromnie zdziwiło bardzo przyjemny, ziołowo-kosmetyczny. Naprawdę przyjemny.
Kolor: płat jest biały esencja bezbarwna
Działanie: skóra jest promienna,uspokojona,bardziej nawilżona i gładsza (nawet wizualnie).
Dostępność: aledrogeria (na której ją zakupiłam), podejrzewam też,że ebay
Cena: ok.7 zł
Czy zakupię ją ponownie? Z pewnością ! Nie sięgnęłabym po nią w sytuacji tzw.alarmowej kiedy to skór jest w tzw. opłakanym stanie,ale gdy ma się dobrze bądź nie ma tragedii z chęcią.
czwartek, 11 września 2014
August mini haul
Dawno mnie tu nie było, powracam z lekkim 'pokazowym' postem z kilkoma nowościami sierpniowymi. Jak dotąd użyłam z tych produktów 2 lakierów.
Maska torfowa Lumene do cery tłustej i mieszanej, od dawno nie używałam ich produktów ,jestem ciekawa jak się sprawdzi. Na razie grzecznie czeka, na swoją kolej. Obok lakier Pierre Rene Top Flex no.209 o dość jaskrawym odcieniu różu,na paznokciach wypada ciemniej dlatego kupiłam jaśniejszy odcień z Golden Rose (mam nadzieję,że jest jaśniejszy ;p).
Dalej mamy krem marki fitomed nawilżający tradycyjny do skóry tłustej i mieszanej, który niedługo pójdzie w ruch,gdyż Soraya zaraz dobije denka ;) Oraz dwa lakiery Golden Rose jeden z serii Carnival no.01 na którego polowałam od dłuższego czasu (top coat z białymi drobinkami) oraz róż z serii Rich Colour no. 69 . Używałyście któregoś z tych produktów, jakie wrażenia na was zrobiły?
Maska torfowa Lumene do cery tłustej i mieszanej, od dawno nie używałam ich produktów ,jestem ciekawa jak się sprawdzi. Na razie grzecznie czeka, na swoją kolej. Obok lakier Pierre Rene Top Flex no.209 o dość jaskrawym odcieniu różu,na paznokciach wypada ciemniej dlatego kupiłam jaśniejszy odcień z Golden Rose (mam nadzieję,że jest jaśniejszy ;p).
Dalej mamy krem marki fitomed nawilżający tradycyjny do skóry tłustej i mieszanej, który niedługo pójdzie w ruch,gdyż Soraya zaraz dobije denka ;) Oraz dwa lakiery Golden Rose jeden z serii Carnival no.01 na którego polowałam od dłuższego czasu (top coat z białymi drobinkami) oraz róż z serii Rich Colour no. 69 . Używałyście któregoś z tych produktów, jakie wrażenia na was zrobiły?
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Rimmel, Lasting Finisch lipstick no.14 - ideał nudziakowa szminka, recenzja no.14
Po pozytywnej recenzji pierwszej szminki Rimmela przedstawiam kolejną ;)
Po krótce:
'Szminka jest jednym z kosmetyków Kate Moss Make Up Collection for Rimmel London, czyli kosmetyków sygnowanych własnoręcznym podpisem modelki. W kolekcji jest strażacka czerwień, jaskrawy róż, lila glamour, soczysty pomarańcz, pastelowy róż, beż nude lub perłowy – każda z nas znajdzie coś dla siebie. Ich formuła zawiera czarne diamenty, dzięki czemu nadają wargom intensywnego koloru, a technologia Color Protect sprawia, że utrzymują się na nich do 8 godzin!'
Konsystencja: taka akurat,kremowa,ale nie za bardzo maślana.
Zapach: pudrowy
Opakowanie: czarny plastik, mocno ścięty od góry, z charakterystyczną koroną Rimella.
Kolor: perfekcyjny (jak okazało się po dłuższym czasie) beż nude.
Działanie: Najważniejsze nie wysusza,ani nie nawilża. Lekko podkreśla suche skórki, utrzymuje sie myślę,że nawet więcej niż poprzednia wersja rimmela o której pisałam.
Cena: ok. 16 zł przynajmniej za tyle ją kupiłam
Dostępność: drogerie Rossmann, Superpharm. Ten odcień nie jest tak łatwo kupić,będąc szczerą ,przeszłam przez kilka Rossmannów by ją zdobyć.
Czy kupię ja ponownie? Myślę,że tak . Ma bardzo ładny odcień nude, nie za jasny,ani nie za ciemny,konsystencja jest taka akurat, ładnie się prezentuje.
Po krótce:
'Szminka jest jednym z kosmetyków Kate Moss Make Up Collection for Rimmel London, czyli kosmetyków sygnowanych własnoręcznym podpisem modelki. W kolekcji jest strażacka czerwień, jaskrawy róż, lila glamour, soczysty pomarańcz, pastelowy róż, beż nude lub perłowy – każda z nas znajdzie coś dla siebie. Ich formuła zawiera czarne diamenty, dzięki czemu nadają wargom intensywnego koloru, a technologia Color Protect sprawia, że utrzymują się na nich do 8 godzin!'
Konsystencja: taka akurat,kremowa,ale nie za bardzo maślana.
Zapach: pudrowy
Opakowanie: czarny plastik, mocno ścięty od góry, z charakterystyczną koroną Rimella.
Kolor: perfekcyjny (jak okazało się po dłuższym czasie) beż nude.
Działanie: Najważniejsze nie wysusza,ani nie nawilża. Lekko podkreśla suche skórki, utrzymuje sie myślę,że nawet więcej niż poprzednia wersja rimmela o której pisałam.
Cena: ok. 16 zł przynajmniej za tyle ją kupiłam
Dostępność: drogerie Rossmann, Superpharm. Ten odcień nie jest tak łatwo kupić,będąc szczerą ,przeszłam przez kilka Rossmannów by ją zdobyć.
Czy kupię ja ponownie? Myślę,że tak . Ma bardzo ładny odcień nude, nie za jasny,ani nie za ciemny,konsystencja jest taka akurat, ładnie się prezentuje.
czwartek, 21 sierpnia 2014
Dermika, Pure peeling enzymatyczny z papainą i żółtą glinką - recenzja
Po krótce:
''Silnie działający peeling do twarzy przeznaczony do cery tłustej i mieszanej. Papaina skutecznie usuwa obumarłe komórki naskórka, a żółta glinka głęboko oczyszcza skórę, usuwa nadmiar sebum, działa ściągająco. Skóra staje się czysta, gładka, matowa i odświeżona. Jest doskonale przygotowana do dalszej pielęgnacji. ''
Konsystencja: średnio zwarta pasta
Kolor: przygaszona żółć (wpływ żółtej glinki)
Zapach: to duże zaskoczenie,ale bardzo przyjemny taki kosmetyczny,nie prze perfumowany ani ciężki. Był bardzo mocno wyczuwalny zanim otworzyłam tubkę ;]
Opakowanie: plastikowa tubka o przyjemnej dla oka szacie graficznej, z zakrętką. Pod koniec nie ma tragedii z wydobyciem resztek na zewnątrz ponieważ, tubka jest wykonywana z takiego bardziej plastycznego czyli jakby już wyrobionego plastiku.
Działanie: i tutaj zaskoczę wszystkich ponieważ ten peeling nie robi totalnie nic. Peeling trzymałam nawet do 15 min wykonywałam go 2 razy w tygodniu,skóra mnie nie szczypała ani nie była zaczerwieniona,ale pomimo tego nic. Nakładałam grubsze (co nie jest łatwe) i cieńsze warstwy,ale to także nie przynosiło żadnych rezultatów. Nie uczulił,nie wysuszył,nie narobił szkód co niestety nie wynagradza ponieważ wywaliłam kasę w błoto. Nie stosowałam samej żółtej glinki,ale podejrzewam,że w tym peelingu jest jej znikoma ilość. Koniec końców zużyłam,tylko po to by jej nie wyrzucić. Jest bardzo wydajny. Zmywa się średnio łatwo. Ogółem bardzo mocno się zawiodłam.
Dostępność: niska - drogerie Natura,nigdzie indziej go nie spotkałam
Cena: 70 ml za 28 zł,biorąc pod uwagę jego 'nic nie robienie' nie jest warty tych pieniędzy.
Czy kupię go ponownie? Stanowczo NIE!
Skin79 Lovely Girl - rozszerzona recenzja pierwszego kremu bb
Recenzja kremu pojawiał się na blogu mniej więcej wiosna w zeszłym roku, zdecydowałam się na wersje rozszerzoną, skupiając się w tym również na rzeczach na które w tamtym czasie nie zwróciłam uwagi. O samych kremach bb na pewno słyszeliście dla przypomnienia:
Czym są kremy BB?
Ostatnio nawet w opóźnionej Polsce zrobiło się od nich głośno, dlaczego? Co jest w nich takiego wyjątkowego?
Prawdziwe kremy BB narodziły się w Niemczech stworzone przez dermatologów ,stosowane po operacjach plastycznych świetnie regenerując skórę. Pomysł wkradł się do Azji i został opatentowany, Skin79; Holika Holika;Etude House; Missha czy Skinfood to tylko kilka znanych i cenionych w Azji marek. Teraz kremy BB kradną serca kobietom na całym świecie swoimi właściwościami. Krem BB to połączenie kremu nawilżającego ,z podkładem świetnie nadającymi się do codziennego użytku (w zależności od rodzaju,niektóre są na alarmowe sytuacje mocno korygują niedoskonałości,inne lekko częśc z nich ma też właściwości leczące). Również bardzo dobrze sprawdzają sie jako podkład pod makijaż który jednocześnie dba i nawilża o naszą cerę.
Od producenta:
Wielofunkcyjny krem BB zaprojektowany z myślą o najmłodszej grupie użytkowniczek w wieku 17 - 22 lat. Krem posiada niezbędne właściwości kojące, neutralizuje zaczerwienienie, wycisza wrażliwą skórę, a dodatkowo zapewnia doskonałe krycie.
Zawarte w kremie dobroczynne składniki takie jak wyciąg z morwy i ekstrakt z nagietka łagodzą oraz zapewniają optymalne nawilżenie przez cały dzień. Krem chroni skórę twarzy przed niekorzystnym działaniem środowiska zewnętrznego i naturalnie maskuje niedoskonałości, dzięki czemu skóra wygląda na zdrową i piękną!
Dodatkowo, dzięki ulepszonej formule krem kontroluje wydzielanie sebum, pozostawiając skórę świeżą i promienną.
Stopień krycia: od lekkiego do średniego.
Konsystencja; typowo bebikowa w kierunku rzadkiej, nie spływa z dłoni,ale przy bebikowym standardzie jest bardziej 'płynna'i lekka.
Kolor: beżowy,na swatchach przy porównaniu próbek wyszedł odrobinę szarawo,przyznam,ze jest dość jasny,ja mam dość jasną skórę,ale z tego co słyszałam to dobrze się ogółem wtapia.
Zapach: co może niektórych zdziwić ma charakterystyczny cytrusowy zapach który niestety nie jest wyczuwalny po aplikacji.
Opakowanie: miękka tubka o słodkiej dziewczęcej grafice ,ze srebrną zakrętką która mimo,że dobrze wypełnia wizualnie design jest nie praktyczna ponieważ każda smuga jest widoczna. Sama tubka jest wygodna,przy końcu są małe trudności,ale ogółem jest ok. Choć nie pogniewałabym się,gdyby zamontowano pompkę ;)
Wydajność: kremu używam od zeszłej wiosny i nadal używam tej samej tubki! Niewielka ilość jest potrzebna by pokryć nim twarz. Przez ten czas nie używałam go non-stop, czasem nie nakładałam nic,czasem używałam tylko kremu matującego bądź w czasie trudniejszych dla cery chwil colorystay revlona.
Działanie: Czyli nasz punkt kulminacyjny! Krem dobrze wtapia się w skórę o czym już wspomniałam, minusem dla niektórych może być fakt,że po nałożeniu przez pewien czas twarz jest nie co lepka. Mnie to z początku mocno denerwowało,ale przyzwyczaiłam się do tego i z czasem przestałam zwracać na to uwagę. Krem pięknie rozświetla cerę (efekt zdrowej i promiennej buzi) , daje ładny glow dla mnie jest to plus, wygląda naturalnie świetnie 'odżywia' skórę np.gdy jesteśmy nie wyspani czy po prostu zmęczeni. Krycie jest bardzo słabe - przykryje zaczerwienienia czy małe niedoskonałości. Ja używam go na co dzień.No chyba,że moja skóra jest w rewelacyjnej formie. Co do nawilżenia, z pewnością jej nie wysusza. Co mnie zdziwiło,bo ta cecha sprawdziła się u mnie przy pierwszym bebiku albowiem przy regularnym stosowaniu mniejsze niedoskonałości zmniejszają się bądź znikają. Nie co gorzej jest z jego trwałością, ściera się nie zbyt równomiernie ale nie widać tego na pierwszy rzut oka.
Czy kupię go ponownie? Owszem, daje świetny efekt promiennej cery.Niweluje mniejsze niedoskonałości, nie wysusza, łatwo się zmywa, nie jest drogi koszt ok.45 złotych w miarę dostępny czego nie można powiedzieć o innych azjatyckich bebikach, minusem jest trwałość.
Czym są kremy BB?
Ostatnio nawet w opóźnionej Polsce zrobiło się od nich głośno, dlaczego? Co jest w nich takiego wyjątkowego?
Prawdziwe kremy BB narodziły się w Niemczech stworzone przez dermatologów ,stosowane po operacjach plastycznych świetnie regenerując skórę. Pomysł wkradł się do Azji i został opatentowany, Skin79; Holika Holika;Etude House; Missha czy Skinfood to tylko kilka znanych i cenionych w Azji marek. Teraz kremy BB kradną serca kobietom na całym świecie swoimi właściwościami. Krem BB to połączenie kremu nawilżającego ,z podkładem świetnie nadającymi się do codziennego użytku (w zależności od rodzaju,niektóre są na alarmowe sytuacje mocno korygują niedoskonałości,inne lekko częśc z nich ma też właściwości leczące). Również bardzo dobrze sprawdzają sie jako podkład pod makijaż który jednocześnie dba i nawilża o naszą cerę.
Od producenta:
Wielofunkcyjny krem BB zaprojektowany z myślą o najmłodszej grupie użytkowniczek w wieku 17 - 22 lat. Krem posiada niezbędne właściwości kojące, neutralizuje zaczerwienienie, wycisza wrażliwą skórę, a dodatkowo zapewnia doskonałe krycie.
Zawarte w kremie dobroczynne składniki takie jak wyciąg z morwy i ekstrakt z nagietka łagodzą oraz zapewniają optymalne nawilżenie przez cały dzień. Krem chroni skórę twarzy przed niekorzystnym działaniem środowiska zewnętrznego i naturalnie maskuje niedoskonałości, dzięki czemu skóra wygląda na zdrową i piękną!
Dodatkowo, dzięki ulepszonej formule krem kontroluje wydzielanie sebum, pozostawiając skórę świeżą i promienną.
Stopień krycia: od lekkiego do średniego.
Konsystencja; typowo bebikowa w kierunku rzadkiej, nie spływa z dłoni,ale przy bebikowym standardzie jest bardziej 'płynna'i lekka.
Kolor: beżowy,na swatchach przy porównaniu próbek wyszedł odrobinę szarawo,przyznam,ze jest dość jasny,ja mam dość jasną skórę,ale z tego co słyszałam to dobrze się ogółem wtapia.
Zapach: co może niektórych zdziwić ma charakterystyczny cytrusowy zapach który niestety nie jest wyczuwalny po aplikacji.
Opakowanie: miękka tubka o słodkiej dziewczęcej grafice ,ze srebrną zakrętką która mimo,że dobrze wypełnia wizualnie design jest nie praktyczna ponieważ każda smuga jest widoczna. Sama tubka jest wygodna,przy końcu są małe trudności,ale ogółem jest ok. Choć nie pogniewałabym się,gdyby zamontowano pompkę ;)
Wydajność: kremu używam od zeszłej wiosny i nadal używam tej samej tubki! Niewielka ilość jest potrzebna by pokryć nim twarz. Przez ten czas nie używałam go non-stop, czasem nie nakładałam nic,czasem używałam tylko kremu matującego bądź w czasie trudniejszych dla cery chwil colorystay revlona.
Działanie: Czyli nasz punkt kulminacyjny! Krem dobrze wtapia się w skórę o czym już wspomniałam, minusem dla niektórych może być fakt,że po nałożeniu przez pewien czas twarz jest nie co lepka. Mnie to z początku mocno denerwowało,ale przyzwyczaiłam się do tego i z czasem przestałam zwracać na to uwagę. Krem pięknie rozświetla cerę (efekt zdrowej i promiennej buzi) , daje ładny glow dla mnie jest to plus, wygląda naturalnie świetnie 'odżywia' skórę np.gdy jesteśmy nie wyspani czy po prostu zmęczeni. Krycie jest bardzo słabe - przykryje zaczerwienienia czy małe niedoskonałości. Ja używam go na co dzień.No chyba,że moja skóra jest w rewelacyjnej formie. Co do nawilżenia, z pewnością jej nie wysusza. Co mnie zdziwiło,bo ta cecha sprawdziła się u mnie przy pierwszym bebiku albowiem przy regularnym stosowaniu mniejsze niedoskonałości zmniejszają się bądź znikają. Nie co gorzej jest z jego trwałością, ściera się nie zbyt równomiernie ale nie widać tego na pierwszy rzut oka.
Czy kupię go ponownie? Owszem, daje świetny efekt promiennej cery.Niweluje mniejsze niedoskonałości, nie wysusza, łatwo się zmywa, nie jest drogi koszt ok.45 złotych w miarę dostępny czego nie można powiedzieć o innych azjatyckich bebikach, minusem jest trwałość.
niedziela, 10 sierpnia 2014
Ścieżka wojenna - zaskórnikom i rozszerzonym porom mówimy NIE!
Z góry was przepraszam,wczorajszy nie co zakręcony dzień sprawił,ze byłam przekonana,że obiecałam umieścic ten wpis dziś,a nie wczoraj. Maman adzieje,że się nei gniewacie :) Tak więć dziś mam zaszczyt przedstawić wam pierwszy wpis z serii o aktywnej walce z niedoskonałościami ;) Na przeprosiny umieszczam 2w1 czyli 2 metody/sposoby jakie przeszłam. Przez najbliższy czas - w domyśle dopóki nie znajdę najbardziej skutecznej i ogółem odpowiedniej metody skupiam się na tytułowych zaskórnikach i porach.
Walka z wągrami zaczęła się dość dawno,było ich w prawdzie niewiele,ale sam fakt czarnych kropek na nosie mnie nie zadowalał , były żele oczyszczające kuracje dermokosmetykami i tak na dobrą sprawę skończyło się na plasterkach peel-off. Nie zadowalały mnie w 100%,ale potem przestałam zwracać na nie uwagę w takim stopniu.
Nie ukrywam,że od kilku miesięcy moje wągry na nosie zaczęły mnie delikatnie mówiąc denerwować bardziej niż zazwyczaj, to samo dotyczy rozszerzonych porów których wcześniej nie było.
Do dnia w którym ich nieco przybyło ,do tego pojawiły się rozszerzone pory. Jakiś czas wcześniej pojawiły się w bardzo minimalnych - małych obszarach skóry i były naprawdę niewielkie. Nie zlekceważyłam ich,ale niedostatecznie je oceniłam jako niegroźne.
Chciałam szczególnie zaznaczyć,że od tego czasu regularnie z naciskiem na to słowo oczyszczam twarz mam tu na myśli maseczki oraz peelingi.
Na początku używałam domowych sposobów (były różne jednakże były raczej jednorazowe,wiec trudno tu pisać o jakichkolwiek zauważalnych zmianach,a nie chcę was zniechęcać) jednym z nich był ten który miał zwęzić pory . Czytałam o dobroczynnych właściwościach zielonej herbaty, przez mniej więcej 9dni, 2 razy dziennie przemywałam nosek oraz pewną część policzków wacikiem namoczonym w naparze o letniej temperaturze. Używałam liściastej herbaty, zaparzałam ją maksymalnie 2 razy (można zaparzać ją nawet 3 razy). Nie sam sposób przygotowania był uciążliwy,za to uczucie ściągnięcia,ale nie to było głównym powodem zaprzestania tej 'metody' . Nie jestem wielbicielką zielonej herbaty, jestem herbaciarą,ale za zieloną nie przepadam. Nie wiem z czego to wynika,ale przy drugim parzeniu naniesiona na twarz ma wyczuwalną woń ryby,którą czuć przez dłuższy czas. I to było nie do wytrzymania. Nie zauważyłam,żadnych zmian, ponad tydzień to niewiele. Ale ten smród,bo inaczej tego nie określę był nie do wytrzymania.
W bodajże czerwcu tego roku zdecydowałam się na mało rozpowszechniony 'sposób' zwalczenia wągrów. Przede wszystkim chciałam wam powiedzieć,że nie można go używać tak wszechstronnie jak myślałam na początku. O czym mowa? O maści Bezacne,zawierającą nadtlenek benzoilu. Kosztuje grosze i można ją dostać bez recepty. Moje początki z nią sięgają co najmniej 5 lat wstecz. Używałam jej wtedy punktowo i robiła co trzeba,ale nie do wągrów. Postanowiłam spróbować,nakładałam ją codziennie na noc na nosek cienką warstwę, a pierwsze efekty zauważyłam po 3 dniach. Zaskórników było jakby (użyłam celowo tego słowa,ponieważ zdarzało się już tak,ze taki efekt był bardzo krótkotrwały) mniej. Zaskoczona i rozentuzjazmowana nałożyłam ją również na rozszerzone pory ciekawa reakcji. Po pierwszej aplikacji nic się nie zadziało, następnego dnia poddałam skórę peelingowi i maseczce jak zwykle ,a na noc nałożyłam Bezacne i tym razem przesadziłam. Ponieważ zastosowałam wachlarz pielęgnacyjny trudno wytypować co i dlaczego. Skóra pod oczami/na policzkach zaczęła piec lecz zgodnie z zaleceniami nie jest to powodem do odstawienia. Następnego dnia skóra była zaczerwieniona i piekąca dość mocno. Najlepszym wyjściem byłby dzień bez makijażu ,ale z przyczyn niezależnych ode mnie musiałam mieć coś na twarzy. Co więcej pory jak nigdy dotąd nie oznaczały się spod make up,tym razem mnie zaskoczyły. I w tym momencie przydało sie coś co dawno temu dostałam czyli próbkę bazy ze skinfood do przykrywania rozszerzonych porów,przez miesiące leżała na dnie kosmetyczki i w tamtym momencie okazała się zbawieniem. Kiedy tylko wróciłam,od razu zmyłam wszystko co miałam na buzi,skóra nadal bardzo piekła,nałożyłam krem nawilżający,a na noc mocno tłusty krem: Dermosan który nie co rozluźnił te partie skóry. Po kilku dniach choć nie była już zaczerwieniona,miała taką nietypową strukturę jakby ta maść zaschła na jej powierzchni -nie mogę określić tego jako skorupę,to nie były też suche skórki. Tym razem po oczyszczeniu posmarowałam te miejsca dermosanem. Jeśli zaś chodzi o wągry po 5 dniach było ich mniej i były o wiele bledsze. Na nosku zamierzałam to kontynuować. Do tej metody,trzeba się nie tyle zmobilizować,co zapewnić odpowiedni poziom nawilżenia naszej skórze,szczególnie dlatego,że produkt ma tendencje do wysuszania skóry nawet bardzo tłustej! Jeśli chodzi o używanie jej w tłustej strefie T nie odczułam by trzeba było robić więcej niż zazwyczaj,na początku. Potem niestety zaczęła wysuszać mimo nakładania kremu nawilżającego na dzień. Na nos podsumowując używałam jej co dziennie czasem co dwa dni w zależności od stanu nawilżenia skóry miesiąc. Powiem wam,ze efekty były zauważalne przez pierwsze 2 tygodnie bądź mniej,były lekko rozjaśnione .Niestety był to efekt chwilowy,myślę,że ten pomysł nie był najlepszy (mam na myśli nakładanie maści w szczególności na policzki),na nosie na szczęście nie wyrządził większych szkód.
Teraz pytanie do was! Czego próbowaliście,co doradzacie i czy próbowaliście którejś z tych metod? Dajcie znać ;]
Jak to się zaczęło?
Walka z wągrami zaczęła się dość dawno,było ich w prawdzie niewiele,ale sam fakt czarnych kropek na nosie mnie nie zadowalał , były żele oczyszczające kuracje dermokosmetykami i tak na dobrą sprawę skończyło się na plasterkach peel-off. Nie zadowalały mnie w 100%,ale potem przestałam zwracać na nie uwagę w takim stopniu.
Nie ukrywam,że od kilku miesięcy moje wągry na nosie zaczęły mnie delikatnie mówiąc denerwować bardziej niż zazwyczaj, to samo dotyczy rozszerzonych porów których wcześniej nie było.
Do dnia w którym ich nieco przybyło ,do tego pojawiły się rozszerzone pory. Jakiś czas wcześniej pojawiły się w bardzo minimalnych - małych obszarach skóry i były naprawdę niewielkie. Nie zlekceważyłam ich,ale niedostatecznie je oceniłam jako niegroźne.
Chciałam szczególnie zaznaczyć,że od tego czasu regularnie z naciskiem na to słowo oczyszczam twarz mam tu na myśli maseczki oraz peelingi.
Herbaciany rytuał
Na początku używałam domowych sposobów (były różne jednakże były raczej jednorazowe,wiec trudno tu pisać o jakichkolwiek zauważalnych zmianach,a nie chcę was zniechęcać) jednym z nich był ten który miał zwęzić pory . Czytałam o dobroczynnych właściwościach zielonej herbaty, przez mniej więcej 9dni, 2 razy dziennie przemywałam nosek oraz pewną część policzków wacikiem namoczonym w naparze o letniej temperaturze. Używałam liściastej herbaty, zaparzałam ją maksymalnie 2 razy (można zaparzać ją nawet 3 razy). Nie sam sposób przygotowania był uciążliwy,za to uczucie ściągnięcia,ale nie to było głównym powodem zaprzestania tej 'metody' . Nie jestem wielbicielką zielonej herbaty, jestem herbaciarą,ale za zieloną nie przepadam. Nie wiem z czego to wynika,ale przy drugim parzeniu naniesiona na twarz ma wyczuwalną woń ryby,którą czuć przez dłuższy czas. I to było nie do wytrzymania. Nie zauważyłam,żadnych zmian, ponad tydzień to niewiele. Ale ten smród,bo inaczej tego nie określę był nie do wytrzymania.
Powrót do początków w innym wydaniu
W bodajże czerwcu tego roku zdecydowałam się na mało rozpowszechniony 'sposób' zwalczenia wągrów. Przede wszystkim chciałam wam powiedzieć,że nie można go używać tak wszechstronnie jak myślałam na początku. O czym mowa? O maści Bezacne,zawierającą nadtlenek benzoilu. Kosztuje grosze i można ją dostać bez recepty. Moje początki z nią sięgają co najmniej 5 lat wstecz. Używałam jej wtedy punktowo i robiła co trzeba,ale nie do wągrów. Postanowiłam spróbować,nakładałam ją codziennie na noc na nosek cienką warstwę, a pierwsze efekty zauważyłam po 3 dniach. Zaskórników było jakby (użyłam celowo tego słowa,ponieważ zdarzało się już tak,ze taki efekt był bardzo krótkotrwały) mniej. Zaskoczona i rozentuzjazmowana nałożyłam ją również na rozszerzone pory ciekawa reakcji. Po pierwszej aplikacji nic się nie zadziało, następnego dnia poddałam skórę peelingowi i maseczce jak zwykle ,a na noc nałożyłam Bezacne i tym razem przesadziłam. Ponieważ zastosowałam wachlarz pielęgnacyjny trudno wytypować co i dlaczego. Skóra pod oczami/na policzkach zaczęła piec lecz zgodnie z zaleceniami nie jest to powodem do odstawienia. Następnego dnia skóra była zaczerwieniona i piekąca dość mocno. Najlepszym wyjściem byłby dzień bez makijażu ,ale z przyczyn niezależnych ode mnie musiałam mieć coś na twarzy. Co więcej pory jak nigdy dotąd nie oznaczały się spod make up,tym razem mnie zaskoczyły. I w tym momencie przydało sie coś co dawno temu dostałam czyli próbkę bazy ze skinfood do przykrywania rozszerzonych porów,przez miesiące leżała na dnie kosmetyczki i w tamtym momencie okazała się zbawieniem. Kiedy tylko wróciłam,od razu zmyłam wszystko co miałam na buzi,skóra nadal bardzo piekła,nałożyłam krem nawilżający,a na noc mocno tłusty krem: Dermosan który nie co rozluźnił te partie skóry. Po kilku dniach choć nie była już zaczerwieniona,miała taką nietypową strukturę jakby ta maść zaschła na jej powierzchni -nie mogę określić tego jako skorupę,to nie były też suche skórki. Tym razem po oczyszczeniu posmarowałam te miejsca dermosanem. Jeśli zaś chodzi o wągry po 5 dniach było ich mniej i były o wiele bledsze. Na nosku zamierzałam to kontynuować. Do tej metody,trzeba się nie tyle zmobilizować,co zapewnić odpowiedni poziom nawilżenia naszej skórze,szczególnie dlatego,że produkt ma tendencje do wysuszania skóry nawet bardzo tłustej! Jeśli chodzi o używanie jej w tłustej strefie T nie odczułam by trzeba było robić więcej niż zazwyczaj,na początku. Potem niestety zaczęła wysuszać mimo nakładania kremu nawilżającego na dzień. Na nos podsumowując używałam jej co dziennie czasem co dwa dni w zależności od stanu nawilżenia skóry miesiąc. Powiem wam,ze efekty były zauważalne przez pierwsze 2 tygodnie bądź mniej,były lekko rozjaśnione .Niestety był to efekt chwilowy,myślę,że ten pomysł nie był najlepszy (mam na myśli nakładanie maści w szczególności na policzki),na nosie na szczęście nie wyrządził większych szkód.
Teraz pytanie do was! Czego próbowaliście,co doradzacie i czy próbowaliście którejś z tych metod? Dajcie znać ;]
piątek, 8 sierpnia 2014
Na ścieżce wojennej!
Wągry,rozszerzone pory, zaskórniki - znamy je aż za dobrze. Pojawiają się nagle,choć pod nasza skórą gromadzą się przez dłuższy czas,a my nie wiemy o ich obecności. Pomimo ich czasem zbyt częstych wizyt na naszych buziach, sposób na nieproszonych gości nie jest taki oczywisty. Przez domowe ,po drogeryjne aż po apteczne produkty walka trwa. Ale wydane pieniądze i nasze wysiłki nie równają się ze 100% sukcesem. Jeśli wiecie co mam na myśli i prowadzicie takie wojny, to zapraszam na serię wpisów o tej tematyce.
Metody,sposoby które wypróbowałam czy jestem w trakcie 'testów' nic, nie sprawdzonego nie znajdzie tu miejsca, więc bądźcie spokojni. Jestem ciekawa również waszych początków czy postępów;) Pierwszy wpis z tej serii już dziś wieczorem;)
August haul
Heeej,wróciłam do Polski kilka dni temu, zdążyłam już poskarżyć się wam przez ten czas jaki okropny dla mnie był produkt marki Korres. Dziś krótko i na temat,czyli co miesięczny post haulowy! Kto jest ciekaw,co tym razem wpadło do mojego koszyka? Będąc szczerą sama jestem zdziwiona ilością produktów oraz faktem jak wiele z nich krążyło mi po głowie od dawna.
Część zakupów pochodzi jeszcze z Grecji:
> maseczka marki Beauty Formula w formie peel off z ekstraktem z jaśminu i ogórka- nie miałam wygórowanych oczekiwań chodziło mi o coś nawilżającego i lekko oczyszczającego. Dostałam produkt który nie wiadomo do końca czym jest, przede wszystkim nie wysycha po 15 minutach przy cienkiej warstwie, cholernie ciężko jest domyć resztki (u mnie było to 3/4 produktu nałożonego na twarz) ,nie pozostawia widocznego gołym okiem 'efektu' ogółem nie jest warta tych pieniędzy ok. 2.90 Euro = ok.12 zł. Plusem jest wydajność,zapach, forma opakowania.
>mydełka glicerynowe o zapachu morsko-owowcowy oraz czekoladowo-karmelowym (oba zapachy nie miały nazw naklejonych na opakowaniach,więc te kategorie są przypisane według mnie) ,nie używałam ich jeszcze,mam otwarte 3 żele więc sporo zajmie zanim ich użyję,choć jestem ich bardzo ciekawa cena jednego to ok.3.50 euro czyli mniej więcej na nasze 14zł za 100g!
>filtr ochrony SPF50 marki SUN&TAN z oliwą z oliwek,masłem shea oraz masłem kokosowym, opakowanie w formie sprayu. Ma niesamowity zapach kokosu,bardzo przyjemna aplikacja,szybko sie wchłania,robi swoje. Cena jest nie co wygórowana ponad 10 euro czyli ponad 40zł za 200ml.
Następnie mamy produkty które z pewnością kupimy w naszym rodzimym kraju,do tego stacjonarnie piszę to w szczególności do Tangle Teezer -a .Tak,to prawda można go kupić stacjonarnie,nie w zadnym profesjonalnym salonie za 80 zł,lecz w sieci drogeryjnej Hebe za 35 ! Kiedy się o tym dowiedziałam,był to mój ostatni dzień przez wyjazdem,do tego wtedy była na nie promocja kosztowały 30zł sztuka.W obawie (gdyż do mnie trafiła informacja,że mogą ale nie muszą wprowadzić ich po niej) utraty takiej szansy chciałam niemal od razu pognać do hebe. Ale z powodów dość oczywistych typu pakowanie i faktu,że moje najbliższe hebe jest półtorej godziny drogi ode mnie poruszając się komunikacją miejska sprawiły,że zakupiłam ją przed wczoraj. Zapewniam was,że jest oryginalna,sprawdzałam. Osobiście ta fala na te szczotki,nie dotknęła mnie na tyle,bym była jej tak spragniona .możecie pomyśleć,no to dlaczego ją kupiłaś i tak się ekscytowałaś ? No właśnie dobre pytanie, moja ukochana jak dotąd szczotka z włosa dzika narobiła trochę kłopotów i zaczęłam poszukiwania nowej wszystko działo się w bardzo krótkim czasie,cena między naturalna szczotką a ofertą w hebe jest niewielka wiec postanowiłam spróbować do tego jej rozmiar jest bardzo adekwatny do mojej walizki;] Miałam wiele obaw które nadal mam ,po użyciu jej przez 2 dni nie jestem zakochana,ale powoli zaczynam rozumieć zachwyt innych.
Glinka marokańska jest mi znana i pomimo moich mieszanych odczuć co do utrzymywania efektów tej maski zdecydowałam się na kupienie pełnego opakowania, tym razem marki Nacomi za 200ml zapłaciłam 17zł (to cena promocyjna). Jest w porządnym szklanym opakowaniu,który przyda się z pewnością i po jej zużyciu.
Przyszedł czas na polska znaną ,tanią markę ziaja. Ostatnio goszczą u mnie jej 2 produkty :chłodzące mleczko po opalaniu z wapniem z serii sopot sun który mnie zadowala ,efekt chłodzący jest wyczuwalny i jeśli nie ci przesadzicie z opalaniem daję prawdziwą ulgę,ma miły zapach, rzadką konsystencje i świetnie się wchłania, potrafi lekko bielić. Ogółem dobry produkt za niewielkie pieniądze. Drugi produkt to coś czego szukałam od dłuugiego juz czasu . Byłam w każdej napotkanej na mojej drodze aptece,a znalazłam ją w hebe na dziale z kosmetykami drogeryjnymi za 7zł. Mowa o paście do głębokiego oczyszczania twarzy przeciw zaskórnikom z serii liście mauka. Użyłam jej dopiero 2 razy,ale częściowe efekty są widoczne od razu:skóra jest mięciutka i taka trudno to sprecyzować słowami,ale niezwykle miła w dotyku jeśli chodzi o wągry czy pory nie mogę się jeszcze wypowiedzieć.
Produkt który z pewnością przyciąga wzrok swoim barwnym opakowaniem ze znanej na całym świecie gry Angry Birds czyli krem do rak z arktyczną jagodą marki Lumene. Kilka lat temu kosztwał w tej samej pojemnosci nie co więcej niż 30 zł,a ja upolowałam go za niespełna 11! Jestem ogromnie ciekawa tego produktu!
I tak oto przeszliśmy do dzisiejszej paczki,która mnie nie co zaskoczyła. Ta mała jakby kulka po środku czyli gąbka do mycia twarzy Konjac marki Yasumi. Gdzieś tam kiedyś tam o niej słyszałam,ale 100% przekonała mnie do niej jedna z moich ulubionych blogerek Sonnaille swoją recenzją po długim używaniu. Tak więc niemal od razu ja zamówiłam,tego samego dnia dokonałam przelewu i nie mogłam się doczekać,aż przyjdzie,ale znając polską pocztę musiałam ostudzić swój zapał kiedy nagle zadzwonił dzwonek i to był kurier! I oto jest malutka,przypominająca pumex gąbeczka,która przyszła w niesamowicie eleganckim opakowaniu które muszę wam pokazać,a do tego dostałam gratisowo pędzelek. Wiec jestem pełna nadziei i ogromnie ciekawa.
> maseczka marki Beauty Formula w formie peel off z ekstraktem z jaśminu i ogórka- nie miałam wygórowanych oczekiwań chodziło mi o coś nawilżającego i lekko oczyszczającego. Dostałam produkt który nie wiadomo do końca czym jest, przede wszystkim nie wysycha po 15 minutach przy cienkiej warstwie, cholernie ciężko jest domyć resztki (u mnie było to 3/4 produktu nałożonego na twarz) ,nie pozostawia widocznego gołym okiem 'efektu' ogółem nie jest warta tych pieniędzy ok. 2.90 Euro = ok.12 zł. Plusem jest wydajność,zapach, forma opakowania.
>mydełka glicerynowe o zapachu morsko-owowcowy oraz czekoladowo-karmelowym (oba zapachy nie miały nazw naklejonych na opakowaniach,więc te kategorie są przypisane według mnie) ,nie używałam ich jeszcze,mam otwarte 3 żele więc sporo zajmie zanim ich użyję,choć jestem ich bardzo ciekawa cena jednego to ok.3.50 euro czyli mniej więcej na nasze 14zł za 100g!
>filtr ochrony SPF50 marki SUN&TAN z oliwą z oliwek,masłem shea oraz masłem kokosowym, opakowanie w formie sprayu. Ma niesamowity zapach kokosu,bardzo przyjemna aplikacja,szybko sie wchłania,robi swoje. Cena jest nie co wygórowana ponad 10 euro czyli ponad 40zł za 200ml.
Następnie mamy produkty które z pewnością kupimy w naszym rodzimym kraju,do tego stacjonarnie piszę to w szczególności do Tangle Teezer -a .Tak,to prawda można go kupić stacjonarnie,nie w zadnym profesjonalnym salonie za 80 zł,lecz w sieci drogeryjnej Hebe za 35 ! Kiedy się o tym dowiedziałam,był to mój ostatni dzień przez wyjazdem,do tego wtedy była na nie promocja kosztowały 30zł sztuka.W obawie (gdyż do mnie trafiła informacja,że mogą ale nie muszą wprowadzić ich po niej) utraty takiej szansy chciałam niemal od razu pognać do hebe. Ale z powodów dość oczywistych typu pakowanie i faktu,że moje najbliższe hebe jest półtorej godziny drogi ode mnie poruszając się komunikacją miejska sprawiły,że zakupiłam ją przed wczoraj. Zapewniam was,że jest oryginalna,sprawdzałam. Osobiście ta fala na te szczotki,nie dotknęła mnie na tyle,bym była jej tak spragniona .możecie pomyśleć,no to dlaczego ją kupiłaś i tak się ekscytowałaś ? No właśnie dobre pytanie, moja ukochana jak dotąd szczotka z włosa dzika narobiła trochę kłopotów i zaczęłam poszukiwania nowej wszystko działo się w bardzo krótkim czasie,cena między naturalna szczotką a ofertą w hebe jest niewielka wiec postanowiłam spróbować do tego jej rozmiar jest bardzo adekwatny do mojej walizki;] Miałam wiele obaw które nadal mam ,po użyciu jej przez 2 dni nie jestem zakochana,ale powoli zaczynam rozumieć zachwyt innych.
Glinka marokańska jest mi znana i pomimo moich mieszanych odczuć co do utrzymywania efektów tej maski zdecydowałam się na kupienie pełnego opakowania, tym razem marki Nacomi za 200ml zapłaciłam 17zł (to cena promocyjna). Jest w porządnym szklanym opakowaniu,który przyda się z pewnością i po jej zużyciu.
Przyszedł czas na polska znaną ,tanią markę ziaja. Ostatnio goszczą u mnie jej 2 produkty :chłodzące mleczko po opalaniu z wapniem z serii sopot sun który mnie zadowala ,efekt chłodzący jest wyczuwalny i jeśli nie ci przesadzicie z opalaniem daję prawdziwą ulgę,ma miły zapach, rzadką konsystencje i świetnie się wchłania, potrafi lekko bielić. Ogółem dobry produkt za niewielkie pieniądze. Drugi produkt to coś czego szukałam od dłuugiego juz czasu . Byłam w każdej napotkanej na mojej drodze aptece,a znalazłam ją w hebe na dziale z kosmetykami drogeryjnymi za 7zł. Mowa o paście do głębokiego oczyszczania twarzy przeciw zaskórnikom z serii liście mauka. Użyłam jej dopiero 2 razy,ale częściowe efekty są widoczne od razu:skóra jest mięciutka i taka trudno to sprecyzować słowami,ale niezwykle miła w dotyku jeśli chodzi o wągry czy pory nie mogę się jeszcze wypowiedzieć.
Produkt który z pewnością przyciąga wzrok swoim barwnym opakowaniem ze znanej na całym świecie gry Angry Birds czyli krem do rak z arktyczną jagodą marki Lumene. Kilka lat temu kosztwał w tej samej pojemnosci nie co więcej niż 30 zł,a ja upolowałam go za niespełna 11! Jestem ogromnie ciekawa tego produktu!
I tak oto przeszliśmy do dzisiejszej paczki,która mnie nie co zaskoczyła. Ta mała jakby kulka po środku czyli gąbka do mycia twarzy Konjac marki Yasumi. Gdzieś tam kiedyś tam o niej słyszałam,ale 100% przekonała mnie do niej jedna z moich ulubionych blogerek Sonnaille swoją recenzją po długim używaniu. Tak więc niemal od razu ja zamówiłam,tego samego dnia dokonałam przelewu i nie mogłam się doczekać,aż przyjdzie,ale znając polską pocztę musiałam ostudzić swój zapał kiedy nagle zadzwonił dzwonek i to był kurier! I oto jest malutka,przypominająca pumex gąbeczka,która przyszła w niesamowicie eleganckim opakowaniu które muszę wam pokazać,a do tego dostałam gratisowo pędzelek. Wiec jestem pełna nadziei i ogromnie ciekawa.
czwartek, 7 sierpnia 2014
Wielkie rozczarowanie czyli pomadka KORRES Mandarin Lip Butter stick pod lupą!
Opis:
" Masełko do ust w sztyfcie z SPF 15. Nawilża, natłuszcza i pielęgnuje usta. Zawiera masło shea, olejek mandarynkowy i słonecznikowy. Występuje w kilku wersjach: bezbarwna bez filtra, bezbarwna z filtrem, Rose, Purple, Peach, Pink. "
Konsystencja: lekka (biorąc pod uwagę,że to masełko w szczególności), lecz też nie co tłusta. Na ustach pozostawia pewnego rodzaju film który co mnie zdziwiło sam w sobie mi nie przeszkadzał. Jest praktycznie nie wyczuwalny na ustach.
Kolor: Wybrałam "Pink" ponoć pozostawiającą lekki kolor na ustach (nie zauważyłam go by pozostawiała) ,z filtrem SPF15.
Zapach: Lekko wyczuwalny w opakowaniu: słodki,chemiczny.
Działanie: O masełkach i balsamach Korres słyszałam już jakiś czas temu i ich zbawiennemu wpływowi,w Polsce nie prawi się nad nimi tak wielkiego kultu,jak poza jej granicami (przynajmniej ja się o to nie otarłam). Ja posiadaczka bardzo suchych ust,mimo ciągłego nawilżania (z porozstawianymi wszędzie pomadkami/balsamami/masełkami) wciąż szukam idealnych mazideł,więc ten również mnie zainteresował. I jak rzadko zniechęcam się do produktu przy pierwszym podejściu tak tutaj owszem i chodziło o jego cenę 55 zł za masełko to nie są małe pieniądze biorąc pod uwagę,że to produkt do ust (za ta kwotę możemy mieć 2 masełka z The Body Shop (o których napisze osobny post) i zostanie nam jeszcze kilka złotych w kieszeni! Więc nie zapomniałam o Korres,ale nie zamierałam wyłożyć za niego aż tyle. Wtem kilkanaście dni temu zwiedzając jedną z dzielnic Grecji zaszłam do apteko-drogerii (szczerze gdyby nie jej oznakowanie byłabym przekonana,że to drogeria) gdzie było całe stoisko poświęcone tej marce. Wśród standardowej kolorówki znalazłam kilka produktów pielęgnacyjnych do ust. Zerkając na ich cenę byłam w szoku (przeliczając na nasze złotówki ich koszt to kwestia max. 20 zł!) Po wyjściu niemal trochę żałowałam,że nie wzięłam jeszcze jednej,ale po kilku dniach używania go stwierdziłam,że to nie byłby najlepszy pomysł. Z początku wydawał się całkiem zwyczajny,film który pozostawia jak pisałam kompletnie mi nie przeszkadzał.
Za to dziwił mnie sposób działania tego masełka. Ponieważ nie zostawiał ich nawilżonych dogłębnie (nie czuła się ich 'miękkości' ,ale nie były też suche). Pierwszy raz tak na dobrą sprawę się z tym spotkałam w takiej formie i osobiście nie trafiało to do mnie. Ale postanowiłam nadal jej używać. Dwa dni później moje usta mocno piekły szczególnie przy jedzeniu i szerokiemu uśmiechaniu się. Szczerze mówiąc wtedy nie skojarzyłam tego 'objawu' z nową pomadką. Byłam poza domem ,a szczególnie,że to nasilało się przy jedzeniu pomyślałam ,że to alergia pokarmowa choć nigdy wcześniej nie reagowałam w taki sposób. Pomadki używałam dalej,następnego dnia skóra wokół dolnej wargi zrobiła się niesamowicie sucha,swędząca i do tego wręcz obierająca się? Do tego były nadwrażliwe podczas czy już po nałożeniu maseczki/peelingu usta swędziały choć te produkty nawet nie były blisko nich. Wtedy pomyślałam o pomadce,by udokumentować tę teorię odstawiłam ją i wróciłam do poprzedniego masełka z The Body Shop,z początku nie zapowiadało się by to ona rzeczywiście była przyczyną. Mimo dogłębnego nawilżania samej skóry wokół ust nie było poprawy. Nie był to krótki okres,pierwsze oznaki przyszły 4 dni po odstawieniu,skora nie co mniej piekła przy jedzeniu, problem całkowicie zniknął dopiero po ok. 8-9 dniach.
Opakowanie: Urzekające,przyciągające wzrok po prostu urocze. Plastikowe zamykane na klik. Pokryte podstawowymi informacjami na samym dole sztyftu ,natomiast górę i środek stanowią wzory ozdobne; na jednym z nich możemy znaleźć nawet słonia! Pod osłonką ochroną znajduje się opis masełka z wymienionymi ekstraktami roślinnymi, uważam to za świetny pomysł. Bez zbędnych naklejek które zostawiają na opakowaniu klej którego trudno si potem pozbyć. Do tego wszystko wygląda estetycznie
Dostępność: Sephora, apteki np. W Grecji
Cena: W Polsce w sephorze : 55zł. Za granica w granicach 4-5 Euro czyli mniej więcej (gdy 1 Euro to 4zł z kawałkiem) 16-20 zł.
Czy kupie go ponownie? Nie,nie i jeszcze raz nie! Okropnie się zawiodłam! Te wszystkie 'obietnice' (bez parabenów,silikonów itd. nie spodziewasz się,że dostaniesz alergii! Do tej pory nie licząc Korres dostałam alergii jedynie na 1 jedyną pomadkę Nivei z różą (wtedy miała brokatowo-pudrowe opakowanie) mimo długiego stosowania były to lekkie pieczenie które przeszło od razu po odstawieniu ,to było jeszcze gdy byłam dzieckiem. Potem mimo używania naprawdę przeróżnych balsamów/pomadek to nie miało miejsca,a zresztą jak pisałam tamta alergia była praktycznie nie odczuwalna w porównaniu z tym. Trudno jest się cieszyć z wakacji nie mogąc normalnie jeść i nie mogąc się śmiać. Dziękuję za to,że wydałam na nią mniejszą ilość pieniędzy i za to,że moje usta są w lepszym stanie (przy baardzo szerokim uśmiechu trochę jeszcze bolą). Nie słyszałam,ani nie czytałam wcześniej o tym by ktoś zareagował tak samo bądź podobnie. Nie polecam ani nie odradzam ponieważ alergie to kwestia baardzo indywidualna, może którejś /któremuś z was podpasuje kto wie. Jestem bardzo ciekawa czy ktoś z was jej używał ( czy którejś z jej siostr), jaka jest wasza opinia i czy słyszeliście od znajomych czy w ogóle o podobnych 'objawach' które wywołała?
" Masełko do ust w sztyfcie z SPF 15. Nawilża, natłuszcza i pielęgnuje usta. Zawiera masło shea, olejek mandarynkowy i słonecznikowy. Występuje w kilku wersjach: bezbarwna bez filtra, bezbarwna z filtrem, Rose, Purple, Peach, Pink. "
Konsystencja: lekka (biorąc pod uwagę,że to masełko w szczególności), lecz też nie co tłusta. Na ustach pozostawia pewnego rodzaju film który co mnie zdziwiło sam w sobie mi nie przeszkadzał. Jest praktycznie nie wyczuwalny na ustach.
Kolor: Wybrałam "Pink" ponoć pozostawiającą lekki kolor na ustach (nie zauważyłam go by pozostawiała) ,z filtrem SPF15.
Zapach: Lekko wyczuwalny w opakowaniu: słodki,chemiczny.
Działanie: O masełkach i balsamach Korres słyszałam już jakiś czas temu i ich zbawiennemu wpływowi,w Polsce nie prawi się nad nimi tak wielkiego kultu,jak poza jej granicami (przynajmniej ja się o to nie otarłam). Ja posiadaczka bardzo suchych ust,mimo ciągłego nawilżania (z porozstawianymi wszędzie pomadkami/balsamami/masełkami) wciąż szukam idealnych mazideł,więc ten również mnie zainteresował. I jak rzadko zniechęcam się do produktu przy pierwszym podejściu tak tutaj owszem i chodziło o jego cenę 55 zł za masełko to nie są małe pieniądze biorąc pod uwagę,że to produkt do ust (za ta kwotę możemy mieć 2 masełka z The Body Shop (o których napisze osobny post) i zostanie nam jeszcze kilka złotych w kieszeni! Więc nie zapomniałam o Korres,ale nie zamierałam wyłożyć za niego aż tyle. Wtem kilkanaście dni temu zwiedzając jedną z dzielnic Grecji zaszłam do apteko-drogerii (szczerze gdyby nie jej oznakowanie byłabym przekonana,że to drogeria) gdzie było całe stoisko poświęcone tej marce. Wśród standardowej kolorówki znalazłam kilka produktów pielęgnacyjnych do ust. Zerkając na ich cenę byłam w szoku (przeliczając na nasze złotówki ich koszt to kwestia max. 20 zł!) Po wyjściu niemal trochę żałowałam,że nie wzięłam jeszcze jednej,ale po kilku dniach używania go stwierdziłam,że to nie byłby najlepszy pomysł. Z początku wydawał się całkiem zwyczajny,film który pozostawia jak pisałam kompletnie mi nie przeszkadzał.
Za to dziwił mnie sposób działania tego masełka. Ponieważ nie zostawiał ich nawilżonych dogłębnie (nie czuła się ich 'miękkości' ,ale nie były też suche). Pierwszy raz tak na dobrą sprawę się z tym spotkałam w takiej formie i osobiście nie trafiało to do mnie. Ale postanowiłam nadal jej używać. Dwa dni później moje usta mocno piekły szczególnie przy jedzeniu i szerokiemu uśmiechaniu się. Szczerze mówiąc wtedy nie skojarzyłam tego 'objawu' z nową pomadką. Byłam poza domem ,a szczególnie,że to nasilało się przy jedzeniu pomyślałam ,że to alergia pokarmowa choć nigdy wcześniej nie reagowałam w taki sposób. Pomadki używałam dalej,następnego dnia skóra wokół dolnej wargi zrobiła się niesamowicie sucha,swędząca i do tego wręcz obierająca się? Do tego były nadwrażliwe podczas czy już po nałożeniu maseczki/peelingu usta swędziały choć te produkty nawet nie były blisko nich. Wtedy pomyślałam o pomadce,by udokumentować tę teorię odstawiłam ją i wróciłam do poprzedniego masełka z The Body Shop,z początku nie zapowiadało się by to ona rzeczywiście była przyczyną. Mimo dogłębnego nawilżania samej skóry wokół ust nie było poprawy. Nie był to krótki okres,pierwsze oznaki przyszły 4 dni po odstawieniu,skora nie co mniej piekła przy jedzeniu, problem całkowicie zniknął dopiero po ok. 8-9 dniach.
Opakowanie: Urzekające,przyciągające wzrok po prostu urocze. Plastikowe zamykane na klik. Pokryte podstawowymi informacjami na samym dole sztyftu ,natomiast górę i środek stanowią wzory ozdobne; na jednym z nich możemy znaleźć nawet słonia! Pod osłonką ochroną znajduje się opis masełka z wymienionymi ekstraktami roślinnymi, uważam to za świetny pomysł. Bez zbędnych naklejek które zostawiają na opakowaniu klej którego trudno si potem pozbyć. Do tego wszystko wygląda estetycznie
Dostępność: Sephora, apteki np. W Grecji
Cena: W Polsce w sephorze : 55zł. Za granica w granicach 4-5 Euro czyli mniej więcej (gdy 1 Euro to 4zł z kawałkiem) 16-20 zł.
Czy kupie go ponownie? Nie,nie i jeszcze raz nie! Okropnie się zawiodłam! Te wszystkie 'obietnice' (bez parabenów,silikonów itd. nie spodziewasz się,że dostaniesz alergii! Do tej pory nie licząc Korres dostałam alergii jedynie na 1 jedyną pomadkę Nivei z różą (wtedy miała brokatowo-pudrowe opakowanie) mimo długiego stosowania były to lekkie pieczenie które przeszło od razu po odstawieniu ,to było jeszcze gdy byłam dzieckiem. Potem mimo używania naprawdę przeróżnych balsamów/pomadek to nie miało miejsca,a zresztą jak pisałam tamta alergia była praktycznie nie odczuwalna w porównaniu z tym. Trudno jest się cieszyć z wakacji nie mogąc normalnie jeść i nie mogąc się śmiać. Dziękuję za to,że wydałam na nią mniejszą ilość pieniędzy i za to,że moje usta są w lepszym stanie (przy baardzo szerokim uśmiechu trochę jeszcze bolą). Nie słyszałam,ani nie czytałam wcześniej o tym by ktoś zareagował tak samo bądź podobnie. Nie polecam ani nie odradzam ponieważ alergie to kwestia baardzo indywidualna, może którejś /któremuś z was podpasuje kto wie. Jestem bardzo ciekawa czy ktoś z was jej używał ( czy którejś z jej siostr), jaka jest wasza opinia i czy słyszeliście od znajomych czy w ogóle o podobnych 'objawach' które wywołała?
wtorek, 5 sierpnia 2014
My mysterious eyes
Ostatnio pomyślałam,że warto by o nich napisać, dlaczego? O tym będzie poniższy post,jesteście ciekawi?
Na blogu pokazuję recenzję różnych produktów,ale nie eyelinerów nie bez powodu. Przygodę z nimi rozpoczęłam mniej więcej 2-3 lata temu, na pierwszy rzut wybrałam eyeliner w płynie marki Lovely, nie czytałam żadnych opinii wybrałam pierwszy z brzegu w celu po prostu wyćwiczenia malowania kreski,jakość i pigmentacja były słabe ,ale to mnie całkowicie nie dziwiło bo czegóż można żądać za 5 zł? Już wtedy pojawił się problem odbijania kreski na górnej powiece,ale myślałam,że to również przez jakość produktu, potem przyszła pora na kredkę ,jednak tutaj pojawił się problem samej aplikacji. Mimo,że produkt był wychwalany w blogosferze i ogółem na wizazu,mi nie przypasowała była za miękka i wgl. się nie sprawdziła (wtedy zniechęciłam się do kredek xD),tym sposobem zaczęłam używać pisaków. Pierwszy był polecony przez koleżankę marki Manhattan Eyemazing Liner ,na początku byłam całkiem zadowolona jednak z czasem zaczął podrażniać mi oczy nawet nie sam eyeliner ale twardy aplikator w formie pędzla. Na jakiś czas porzuciłam eyelinery,by powrócić do nich za kilka miesięcy tym razem w formie kremo/żelu był nim Maybeline Eye studio,Lasting Drama (którego używam do dzisiaj) ,jednak problem odbijania nie znikał.
Zaczęłam drążyć temat i natknęłam się na wiele osób które miały podobny problem, pierwszą wydawać by się mogło odpowiedzią był post o tłustej skórze więc jakby inaczej również powiekach, rozwiązanie wydawało się proste - trochę pudru ,spróbowałam i po 5 minutach było to samo. Dla pewności wypróbowałam tę metodę na rożnych markach,ale efekt był ten sam. Potem przeczytałam o bazie,że ona ma bardziej matujące działanie na powiekach, postanowiłam spróbować. Na pierwszy ogień poszedł tytułowy bubel w 2014 czyli baza Bell, no cóż jak wiecie po samej recenzji nie sprawdziła się (choć teraz wiem,że problem wcale nie leżał po tej stronie,sama baza do najtrwalszych nie należy), postanowiłam zainwestować więcej i kupiłam poleconą bazę Artdeco. Jak możecie się domyśleć,problemu nie zlikwidowała choć kreska potrafiła się utrzymać max do 25 minut. Poza tym sama baza spisuje się naprawdę świetnie jeśli chodzi o cienie do oczu (o samej bazie,napiszę wkrótce). Wtedy przypomniałam sobie o dawno obejrzanym filmiku a 'propo fixerów, w prawdzie słyszałam o takich do całego makijażu,ale z pewnością były i takie które służyły do utrwalenia makijażu oka. Nie myliłam się,znalazłam takich kilka ,niestety gorzej było z ich dostępnością. W końcu zdecydowałam się na Viperę, jednak okazało się,że nie tędy droga,znowu. Wtedy byłam już mocno wkurzona całą tą drogą,która prowadziła donikąd. Wtedy gdzieś w pewnej rozmowie bodajże z Yuki, padła wypowiedź o budowie oka. Na początku pomyślałam ,że to bzdura,moje czy są takie jak mają wszyscy wiecie wszystko na swoim miejscu,ale czy na pewno?
Pewnie słyszeliście te sformułowanie, w telewizji czy gdzieś na kanałach urodowych na YT. Mi obiło się o uszy,ale myślałam,że osoby starsze borykają się z nimi (wybaczcie),a z czym pytacie? Z opadającymi powiekami, to własnie one były powodem i przyczyna mojej frustracji ciągłemu odbijaniu się tuszu. Ale co dalej? Znałam,przyczynę to już coś. Na początku pomyślałam,że koniec z kreskami,najwidoczniej tak ma być. Wtem wpadłam na kilka filmików i postów gdzie okazało się,że kreski u dziewczyn z oczami z opadającymi powiekami jest możliwy! Do tego jest równie szykowny i subtelny. Po prostu trzeba nauczyć się to uwydatnić,jednocześnie uważać na 'poduszeczkę' by jej nie ubrudzić by potem ona nie odbiła tuszu.
Dzięki tej wiadomości, nauczyłam się wykonywać taką kreskę. I najlepszym do tej pory eyelinerem jest właśnie Maybelline. Pełną recenzję umieszczę,gdy wypróbuję go w gorące dni. Również Kobo w pisaku,trzyma się całkiem nieźle no jedynie czerń staje się bledsza po pewnym czasie,ale za taką cenę można mu to wybaczyć.
Jaki jest wniosek tej 'historii' ? Nie wszystko wydaje się być tak proste jak mogłoby się wydawać i czasem to nie technika jest kwestią nauki. Ja wyłapałam kilka naprawdę godnych uwagi produktów o których napiszę wam jeszcze. Jestem ciekawa, czy ktoś z was ma opadające powieki i jak sobie z nimi radzi?
czwartek, 31 lipca 2014
July mini part 2
Dalej pomadka w sztyfcie z SPF15 ,marki KORRES.Jeśli znacie ten produkt wiecie,że jego cena jest całkiem wysoka (w Sephorze ok.55zł) tutaj zapłaciłam za niego w aptece 4 euro ( mniej więcej 20zł!) Jeśli jesteście ciekawe tego balsamu,a wasi znajomi są za granicą czy ktoś z rodziny to dobra okazja na zdobycie tego produktu!
Oprócz niego mam maseczkę marki MACROVITA z oliwą z oliwek oraz białą herbatą i innymi ekstraktami do wszystkich typów cery peel off.
Z kolorówki oprócz wspomnianej kredki Astora,jest ze mną błyszczyk Eveline. Przyznam,że mnie zaskoczył, nie jestem fanką tej marki. Produkt dostałam w prezencie, po pierwsze jego konshdtencja nie jest klejąca,po drugie nie wysusza! Posiadam kolor cafe latte,ani zapachem ani smakiem nie ma z nią wiele wspólnego,kolor jest ledwie widoczny. Na zakończenie widoczek,mam nadzieję,że się uśmiechniecie:)
poniedziałek, 21 lipca 2014
Catrice, kohl kajal 180 Too Cool for Pool - recenzja kredki do oczu
Od producenta:
"Kredka do oczu. Za jej pomocą stworzysz idealną kreskę modelującą wizualnie kształt i wielkość oka. Jej odpowiednio miękka konsystencja pozwala na narysowanie precyzyjnej kreski. Po aplikacji oczy stają się wyraziste, a kolor intensywny. Dzięki kredce KOHL KAJAL możesz narysować kreskę dowolnej długości i grubości. Nie łamie się, nie kruszy oraz nie rozmazuje - jest bardzo wydajna. Dostępna w wielu kolorach."
Konsystencja: kremowa, ale nie za bardzo!
Aplikacja: niezwykle prosta, dzięki temu ,że kredka nie jest ani za twarda ani za miękka,nie ma z nią żadnych problemów. Nie próbowałam,ale kiedy nabierzemy wprawy (jak ja,jako osoba która kredek nie lubi) myślę,że można nie patrzeć do lusterka rysując ją (na dolnej linii rzęs bądź na linii wodnej przynajmniej).
Kolor: przepiękny pastelowy MATOWY turkus. Który mnie po prostu urzekł swoją prostotą (bez świecących,migoczących farfocli/brokatu). On najzwyczajniej ich nie potrzebuję jest to kolor który niesamowicie odświeży i powiększy nasze oczy (obietnica producenta została w tym miejscu spełniona).
Trwałość: to mój jedyny zarzut do niej. Po 2h kredka ,nie jest tak wyraźna jak tuż po aplikacji,choć nadal świeża. jednak nadal jest na swoim miejscu. Co ważne zostaje już tak do końca dnia,nie ściera się jeszcze bardziej. Duży wpływ na to może mieć rodzaj cery (tłuste T),szczególnie przy tak zwanej 'jaskółce'.
Wydajność: nie jestem w stanie stwierdzić. Choć dzięki dobrej konsystencji nie łamie się,ani nie kruszy więc tym samym starcza na dłużej.
Wrażenia: wręcz idealna, szczerze nie byłam do tej pory zwolenniczką kredek. Posiadałam kilka m.in z lovely,Rimmela. I po każdej z kolei nie miałam ani chęci ani nerwów by sięgać po kolejną. Ta ,to zupełnie inna bajka. Cieszę się ogromnie,że się przełamałam bo było najzwyczajniej warto. Dzięki wpisowi Yuki nie powiem,że jestem 'fanką' kredek,ale z pewnością nie jest to ostatni egzemplarz ;]
"Kredka do oczu. Za jej pomocą stworzysz idealną kreskę modelującą wizualnie kształt i wielkość oka. Jej odpowiednio miękka konsystencja pozwala na narysowanie precyzyjnej kreski. Po aplikacji oczy stają się wyraziste, a kolor intensywny. Dzięki kredce KOHL KAJAL możesz narysować kreskę dowolnej długości i grubości. Nie łamie się, nie kruszy oraz nie rozmazuje - jest bardzo wydajna. Dostępna w wielu kolorach."
Konsystencja: kremowa, ale nie za bardzo!
Aplikacja: niezwykle prosta, dzięki temu ,że kredka nie jest ani za twarda ani za miękka,nie ma z nią żadnych problemów. Nie próbowałam,ale kiedy nabierzemy wprawy (jak ja,jako osoba która kredek nie lubi) myślę,że można nie patrzeć do lusterka rysując ją (na dolnej linii rzęs bądź na linii wodnej przynajmniej).
Kolor: przepiękny pastelowy MATOWY turkus. Który mnie po prostu urzekł swoją prostotą (bez świecących,migoczących farfocli/brokatu). On najzwyczajniej ich nie potrzebuję jest to kolor który niesamowicie odświeży i powiększy nasze oczy (obietnica producenta została w tym miejscu spełniona).
Trwałość: to mój jedyny zarzut do niej. Po 2h kredka ,nie jest tak wyraźna jak tuż po aplikacji,choć nadal świeża. jednak nadal jest na swoim miejscu. Co ważne zostaje już tak do końca dnia,nie ściera się jeszcze bardziej. Duży wpływ na to może mieć rodzaj cery (tłuste T),szczególnie przy tak zwanej 'jaskółce'.
Wydajność: nie jestem w stanie stwierdzić. Choć dzięki dobrej konsystencji nie łamie się,ani nie kruszy więc tym samym starcza na dłużej.
Wrażenia: wręcz idealna, szczerze nie byłam do tej pory zwolenniczką kredek. Posiadałam kilka m.in z lovely,Rimmela. I po każdej z kolei nie miałam ani chęci ani nerwów by sięgać po kolejną. Ta ,to zupełnie inna bajka. Cieszę się ogromnie,że się przełamałam bo było najzwyczajniej warto. Dzięki wpisowi Yuki nie powiem,że jestem 'fanką' kredek,ale z pewnością nie jest to ostatni egzemplarz ;]
środa, 16 lipca 2014
July mini haul ;]
Mimo wszechobecnych promocji moje łupy są niewielkie (pomimo moich chęci xD ) - to zaledwie 2 produkty oba typowe pielęgnacyjne tej samej marki. O rosyjskich kosmetykach wyczytałam gdzieś w blogosferze, kilkakrotnie się na nie nadziałam. Ale jakoś specjalnie mnie nie zaintrygowały do ich posiadania, aż do momentu w którym przyciągnęły mnie ich pozytywne opinie. Cena również przemawiała za zakupem,pozostało tylko wrzucić je do internetowego koszyka ;)
I oto są, maska algowa z błotem z morza martwego i peeling enzymatyczny brzoskwinia z mango, marki Organic Shop. Leżały u mnie ponad tydzień zanim po nie sięgnęłam, na razie nie mogę powiedzieć nic więcej poza tym,że oba są dość gęste, maska ma lekko zielonkawy kolor i charakterystyczny ,ale nie warzywny zapach ,za to peeling przy moim katarze nie został sklasyfikowany jako produkt wgl.mający jakiś zapach. Ostatnio mnie tu nie było jakiś czas. Nie był to efekt zamierzony, przeziębienie nie co zawaliło większość moich planów na ten czas. Nie minęło,a trudno jest robić cokolwiek w parze z nim. posty będą sie teraz pojawiać,głównie to co zrobiłam wcześniej. Mam nadzieję,że u was dopisuje pogoda,oraz zdrowie no i przede wszystkim humor ;) Piszcie,co tam u was ;]
I oto są, maska algowa z błotem z morza martwego i peeling enzymatyczny brzoskwinia z mango, marki Organic Shop. Leżały u mnie ponad tydzień zanim po nie sięgnęłam, na razie nie mogę powiedzieć nic więcej poza tym,że oba są dość gęste, maska ma lekko zielonkawy kolor i charakterystyczny ,ale nie warzywny zapach ,za to peeling przy moim katarze nie został sklasyfikowany jako produkt wgl.mający jakiś zapach. Ostatnio mnie tu nie było jakiś czas. Nie był to efekt zamierzony, przeziębienie nie co zawaliło większość moich planów na ten czas. Nie minęło,a trudno jest robić cokolwiek w parze z nim. posty będą sie teraz pojawiać,głównie to co zrobiłam wcześniej. Mam nadzieję,że u was dopisuje pogoda,oraz zdrowie no i przede wszystkim humor ;) Piszcie,co tam u was ;]
poniedziałek, 30 czerwca 2014
June Haul + wstępne recenzje
W czerwcu zaszalałam z zakupami kosmetyczno-pielęgnacyjnymi. Uznałam,że tym razem przedstawię wam miesięczne zdobycze w jednym poście,więc cierpliwie (choć momentami było trudno) zebrałam wszystkie paczki. A ponieważ 1 przyszła z dużym opóźnieniem miałam okazję przetestować część produktów w mniejszym bądź większym stopniu, poczekałam jeszcze trochę czasu by mieć większe pole popisu by powiedzieć cokolwiek o nich i oto są:
W dzień dziecka udało mi się skorzystać ze sporej przeceny w Superpharm i tym sposobem zakupiłam żel do mycia twarzy z ekstraktem z zielonej herbaty marki Dermedic (upolowany za połowę regularnej ceny!) oraz tonik Eucerin z 2% kwasem mlekowym. Żel czeka grzecznie na swoją kolej, natomiast toniku użyłam dopiero raz więc nie jestem w stanie nic powiedzieć.
Dalej zakupy z alledrogerii czyli:
olej migdałowy marki KTC - używam go do olejowania i szczerze choć był to jeden z najbardziej oczekiwanych produktów jak na razie nie sprawdza się na moich włosach. Szykowałam dla was post o aktualnej ich pielęgnacji (jeszcze z olejem kokosowym Vatiki) ponieważ ich stan naprawdę się polepszył,natomiast teraz jestem nim zaniepokojona.
Maseczka skin79 "I'm Purifying" do cery tłustej - moja pierwsza sheetowa maseczka,nie chce o niej za wiele zdradzać powiem tyle,że miło mnie zaskoczyła jej recenzja pojawi się niedługo ;) Oraz komplet 5 pędzelków marki ecotools.
Przyszła pora na moje pierwsze zakupy na e-naturalne oraz ogółem większe starcie z kosmetykami naturalnymi które sobie przyrządzam (jeśli liczyć mieszanie ich z wodą ;p). Zakupiłam:
glinkę różową - używam jej od kilku tygodni,będąc szczera liczyłam na większe rezultaty
peeling enzymatyczny z owoców tropikalnych - po sporym zawodzie z peelingiem Dermiki, zastanawiałam się nad peeligiem z Organiqe jednak ze względu na jego ceny musiałabym zrezygnować z czegoś innego. Wtem przez przypadek znalazłam ten i postanowiłam spróbować. Co mnie ogromnie zdziwiło to jego urzekający zapach- kojarzy mi się z kosmetykami dla dzieci,trudno go nie polubić,do tego jest całkiem wydajny (moje opakowanie ma 30g,a jestem mniej więcej w połowie),co do działania bliżej mu do maseczki niż do peelingu.
oraz kwas hialuronowy w żelu 1% - nie używałam fgo jeszcze,planuję przyrządzić z nim serum na końcówki gdy zrobi się zimniej oraz jako nawilżające serum do twarzy.
Ostatnim kosmetykiem zakupionym online (konkretnie w sklepie myasia) jest:
krem bb marki Holika Holika z serii "Petit" konkretnie watery SPF25 PA - lekki,do tego z ochroną niewielką ,ale jednak, dający efekt pół glow bardziej idący do matu, mimo tego nie jestem zawiedziona,ma śliczny zapach owocowy szkoda,że nie czuć go na buzi.
Do czerwcowych zakupów stacjonarnych należy:
pędzelek do kresek Vipera Professional - miękki skośnie ścięty pędzelek z włosia koziego,z drewnianą 'rączką' nie wiedziałam do tej pory jak trudno jest znależć pędzelek tego typu (do kresek) z naturalnego włosia! Przemierzyłam kilka drogerii w tym Douglasa i nic,dopiero w Viperze udało mi się go zakupić do tego w całkiem przystępnej cenie ok.15 zł.
mydło Aleppo z 50% oleju laurowego i 50%oliwy z oliwek - mydełka używam już ok. miesiąca. Przez pierwsze tygodnie używałam go rano, natomiast od niedawna stosuję je zarówno rano i wieczorem.Charakterystykę zostawiam na pełna recenzję, co do zauważalnego działania zmniejsza przetłuszczanie się skóry,nie powoduje w żadnym wypadku przesuszenia czy wysypu oraz jest niesamowicie wydajne!
klasowe zdjęcie ;p
W dzień dziecka udało mi się skorzystać ze sporej przeceny w Superpharm i tym sposobem zakupiłam żel do mycia twarzy z ekstraktem z zielonej herbaty marki Dermedic (upolowany za połowę regularnej ceny!) oraz tonik Eucerin z 2% kwasem mlekowym. Żel czeka grzecznie na swoją kolej, natomiast toniku użyłam dopiero raz więc nie jestem w stanie nic powiedzieć.
Dalej zakupy z alledrogerii czyli:
olej migdałowy marki KTC - używam go do olejowania i szczerze choć był to jeden z najbardziej oczekiwanych produktów jak na razie nie sprawdza się na moich włosach. Szykowałam dla was post o aktualnej ich pielęgnacji (jeszcze z olejem kokosowym Vatiki) ponieważ ich stan naprawdę się polepszył,natomiast teraz jestem nim zaniepokojona.
Maseczka skin79 "I'm Purifying" do cery tłustej - moja pierwsza sheetowa maseczka,nie chce o niej za wiele zdradzać powiem tyle,że miło mnie zaskoczyła jej recenzja pojawi się niedługo ;) Oraz komplet 5 pędzelków marki ecotools.
Przyszła pora na moje pierwsze zakupy na e-naturalne oraz ogółem większe starcie z kosmetykami naturalnymi które sobie przyrządzam (jeśli liczyć mieszanie ich z wodą ;p). Zakupiłam:
glinkę różową - używam jej od kilku tygodni,będąc szczera liczyłam na większe rezultaty
peeling enzymatyczny z owoców tropikalnych - po sporym zawodzie z peelingiem Dermiki, zastanawiałam się nad peeligiem z Organiqe jednak ze względu na jego ceny musiałabym zrezygnować z czegoś innego. Wtem przez przypadek znalazłam ten i postanowiłam spróbować. Co mnie ogromnie zdziwiło to jego urzekający zapach- kojarzy mi się z kosmetykami dla dzieci,trudno go nie polubić,do tego jest całkiem wydajny (moje opakowanie ma 30g,a jestem mniej więcej w połowie),co do działania bliżej mu do maseczki niż do peelingu.
oraz kwas hialuronowy w żelu 1% - nie używałam fgo jeszcze,planuję przyrządzić z nim serum na końcówki gdy zrobi się zimniej oraz jako nawilżające serum do twarzy.
Ostatnim kosmetykiem zakupionym online (konkretnie w sklepie myasia) jest:
krem bb marki Holika Holika z serii "Petit" konkretnie watery SPF25 PA - lekki,do tego z ochroną niewielką ,ale jednak, dający efekt pół glow bardziej idący do matu, mimo tego nie jestem zawiedziona,ma śliczny zapach owocowy szkoda,że nie czuć go na buzi.
Do czerwcowych zakupów stacjonarnych należy:
pędzelek do kresek Vipera Professional - miękki skośnie ścięty pędzelek z włosia koziego,z drewnianą 'rączką' nie wiedziałam do tej pory jak trudno jest znależć pędzelek tego typu (do kresek) z naturalnego włosia! Przemierzyłam kilka drogerii w tym Douglasa i nic,dopiero w Viperze udało mi się go zakupić do tego w całkiem przystępnej cenie ok.15 zł.
mydło Aleppo z 50% oleju laurowego i 50%oliwy z oliwek - mydełka używam już ok. miesiąca. Przez pierwsze tygodnie używałam go rano, natomiast od niedawna stosuję je zarówno rano i wieczorem.Charakterystykę zostawiam na pełna recenzję, co do zauważalnego działania zmniejsza przetłuszczanie się skóry,nie powoduje w żadnym wypadku przesuszenia czy wysypu oraz jest niesamowicie wydajne!
Przyszedł czas na próbki ,tym razem wpadło do mnie kilka bebików od skin79 płachtowa maseczka, esesncje ze śluzu ślimaka Holika Holika Snail Skin essence oraz
krem zmniejszający pory Lioele C.A.D Oxygen Pore cream - starczył na 2-3 razy w tym kiedy podrażniłam sobie skórę na policzkach, za krótko go używałam by mógł zadziałać jakkolwiek,jego konsystencja była nie co żelowa, wchłaniał się w średnim czasie miał bardzo ładny zapach.
czwartek, 26 czerwca 2014
Pierwszy krem cc od Tony Moly - wstępne wrażenia
Próbkę dostałam kilkanaście miesięcy temu, wtedy używałam głównie podkładu Colorstay od Revlonu i ogółem odstawiłam bebiki na bok, potem najzwyczajniej o nim zapomniałam. I ku możliwemu zaskoczeniu wszystkich postanowiłam go wypróbować w bardzo ważny dzień,w którym to ważyły się moje dalsze losy więc dobry mam na myśli tutaj wcześniej zaplanowany makijaż który nie sprawi,że będą wyglądać gorzej był najbardziej potrzebny. Czasem zaskakuje samą siebie ;] Przechodząc do konkretów: krem nazywa się Tony Moly Luminous Pure Aura CC Cream SPF 30PA
Konsystencja: gęsta
Kolor: biały, z malutkimi drobinkami (nie mylić z peelingiem), to było dla mnie ogromne zdziwienie, po czym po kilku sekundach od nałożenia na twarz zaczął się dopasowywać niemal magicznie ;) Ogółem świetnie się dopasowuje do odcienia skóry,nawet lepiej niż Lovely Girl od skin79 przy którym łatwo przesadzić i wyglądać za blado ,ale nie trupio.
Zapach: podobnie jak przy Lovely girl, przyjemny,nie duszący,nie prze perfumowany ogółem bardzo ładny ,wyczuwalny po nałożeniu tylko przez kilka minut.
Działanie: od początku podejrzewałam,że krycie będzie mierne i tak jest, ostatnio moja cera nie przysparza mi większych problemów więc nie miałam potrzeby przykrywania czegokolwiek nad to,więc dla mnie nie był to problem. Ale dla wielu osób może nim być,poza tym kiedy szukam kremów bb ogółem skupiam się nad tym by był średnio w kierunku mocno kryjącego, na takie awaryjne sytuacje. Mając oddzielny na lekkie dni. Wracając na chwilę jeszcze co do efektu jaki daje, bo to ciekawa kwestia. Z jednej strony daje mat,który swoja drogą sporo się trzyma,z drugiej skóra wygląda na promienną i naturalnie podkreśloną. to taki pół mat,ale nie płaski i zarazem rozświetlenie. Naprawdę fajnie to wygląda. Po całym dniu noszenia zauważyłam,ze zbiera się tworząc takie jakby plamy zebranego pigmentu, nie widać jej z dużej odległości,ale u mnie przy jednej z aplikacji się pojawiły więc warto wsiąść to pod uwagę. Co do zapychania po tak krótkim czasie używania nie jestem w stanie tego stwierdzić, jak już zdążyłam się przekonać przy kremach bb przy początkowym używaniu nic nie musi wyskakiwać,ale potem no cóż.
Czy kupie pełnowymiarowe opakowanie? Przyznam,że zastanawiam się nad tą kwestia, krem daje fajny efekt, ma SPF 30 PA + + ,jest wydajny - jedna saszetka wystarczyła na 3 aplikacje , niestety ma słabe krycie,wysoką cenę i te zbieranie się go jest dal mnie zastanawiające. Jeśli upolowałabym go za mniejsza stawkę,to może na takie lekkie dni.
próbka to środkowy kwadracik od lewej strony
Konsystencja: gęsta
Kolor: biały, z malutkimi drobinkami (nie mylić z peelingiem), to było dla mnie ogromne zdziwienie, po czym po kilku sekundach od nałożenia na twarz zaczął się dopasowywać niemal magicznie ;) Ogółem świetnie się dopasowuje do odcienia skóry,nawet lepiej niż Lovely Girl od skin79 przy którym łatwo przesadzić i wyglądać za blado ,ale nie trupio.
Zapach: podobnie jak przy Lovely girl, przyjemny,nie duszący,nie prze perfumowany ogółem bardzo ładny ,wyczuwalny po nałożeniu tylko przez kilka minut.
Działanie: od początku podejrzewałam,że krycie będzie mierne i tak jest, ostatnio moja cera nie przysparza mi większych problemów więc nie miałam potrzeby przykrywania czegokolwiek nad to,więc dla mnie nie był to problem. Ale dla wielu osób może nim być,poza tym kiedy szukam kremów bb ogółem skupiam się nad tym by był średnio w kierunku mocno kryjącego, na takie awaryjne sytuacje. Mając oddzielny na lekkie dni. Wracając na chwilę jeszcze co do efektu jaki daje, bo to ciekawa kwestia. Z jednej strony daje mat,który swoja drogą sporo się trzyma,z drugiej skóra wygląda na promienną i naturalnie podkreśloną. to taki pół mat,ale nie płaski i zarazem rozświetlenie. Naprawdę fajnie to wygląda. Po całym dniu noszenia zauważyłam,ze zbiera się tworząc takie jakby plamy zebranego pigmentu, nie widać jej z dużej odległości,ale u mnie przy jednej z aplikacji się pojawiły więc warto wsiąść to pod uwagę. Co do zapychania po tak krótkim czasie używania nie jestem w stanie tego stwierdzić, jak już zdążyłam się przekonać przy kremach bb przy początkowym używaniu nic nie musi wyskakiwać,ale potem no cóż.
Czy kupie pełnowymiarowe opakowanie? Przyznam,że zastanawiam się nad tą kwestia, krem daje fajny efekt, ma SPF 30 PA + + ,jest wydajny - jedna saszetka wystarczyła na 3 aplikacje , niestety ma słabe krycie,wysoką cenę i te zbieranie się go jest dal mnie zastanawiające. Jeśli upolowałabym go za mniejsza stawkę,to może na takie lekkie dni.
niedziela, 15 czerwca 2014
Revlon just Bitten Kissable no.040- recenzja pomadki koloryzującej
Po krótce:
'Pomadki Just Bitten Kissable Balm Stain to nietypowe połączenie balsamu do ust oraz produktu typu stain trwale barwiącego usta. Paleta zawiera 12 różnorodnych kolorów w odcieniach od cielistych poprzez żywe róże i czerwienie do kolorów bardzo nasyconych. Just Bitten Kissable Balm Stain to nie tylko nawilżająca żelowa formuła i wysoka trwałość koloru, dodatkowo pomadki te posiadają delikatny miętowy zapach i smak, dający wrażenie lekkiego odświeżenia. '
Konsystencja: typowo pomadkowa;tłusta, łatwo wsiąka w usta, co ważne nie klei się !
Kolor: to ogromna zaleta tej pomadki, ponieważ o intensywności decydujemy my same nakładając odpowiadającą nam ilość. Może być bardzo intensywny,bądź ledwo zauważalny swatch poniżej:
Zapach: miętowy,czasem po ich nałożeniu odczuwa się taki 'chłodek'.
Opakowanie: pomadka jest 'zapakowana' w pudełko niczym po kredce z zatyczką.To śmieszne i dość popularne wśród drogeryjnych marek rozwiązanie spotkałam identyczne przy produktach Bourjois czy Rimmel-a. Moje jest wykonane z pomarańczowego plastiku z metalową końcówką. Pokryte jest napisami: marka,seria itd. Niestety napisy zaczęły się ścierać dość szybko,co nie wygląda zbyt estetycznie.Samo opakowanie trudno mi powiedzieć czy jest trwałe ze względu,że uważam by nie musiało upadać by to udowodnić. Natomiast mam zastrzeżenia co do sposobu wyciągania produktu,ponieważ jej nie temperujemy, a przekręcamy tę metalową końcówkę .Ponieważ ta zakrętko-końcówka nie jest stabilna tzn.po odkręceniu jakiejś tam części pomadki ona się kiwa, przez co ta wysunięta część łatwo się chowa bądż za bardzo odkręca. Mam nadzieje,że wiecie co mam na myśli. Mi to osobiście przeszkadza.
Działanie: mogę wam się przyznać,że to pierwsza pomadka koloryzująca która rzeczywiście nawilża moje wymagające w pielęgnacji usta. Działa jak kojący balsam,kiedy nie są w tragicznym stanie.Wiele słyszałam o kolorowych pomadkach,ale zazwyczaj same recenzantki podkreślały,że sprawdzają się na nie problematycznych ustach . To wielkie zaskoczenie przy tym produkcie. Do tego fenomenalnie się trzyma,naprawdę długo i świetnie się prezentuje. Jestem ogromnie zadowolona ;)
Dostępność: średnia,drogerie superpharm, niektóre drogerie Rossmann,Douglas.
Cena: ok. 50 zł,sporo jednak uważam,że warto ;)
Czy kupię ponownie? Owszem.
'Pomadki Just Bitten Kissable Balm Stain to nietypowe połączenie balsamu do ust oraz produktu typu stain trwale barwiącego usta. Paleta zawiera 12 różnorodnych kolorów w odcieniach od cielistych poprzez żywe róże i czerwienie do kolorów bardzo nasyconych. Just Bitten Kissable Balm Stain to nie tylko nawilżająca żelowa formuła i wysoka trwałość koloru, dodatkowo pomadki te posiadają delikatny miętowy zapach i smak, dający wrażenie lekkiego odświeżenia. '
Konsystencja: typowo pomadkowa;tłusta, łatwo wsiąka w usta, co ważne nie klei się !
Kolor: to ogromna zaleta tej pomadki, ponieważ o intensywności decydujemy my same nakładając odpowiadającą nam ilość. Może być bardzo intensywny,bądź ledwo zauważalny swatch poniżej:
zdjęcia są wykonane w świetle sztucznym
Zapach: miętowy,czasem po ich nałożeniu odczuwa się taki 'chłodek'.
Opakowanie: pomadka jest 'zapakowana' w pudełko niczym po kredce z zatyczką.To śmieszne i dość popularne wśród drogeryjnych marek rozwiązanie spotkałam identyczne przy produktach Bourjois czy Rimmel-a. Moje jest wykonane z pomarańczowego plastiku z metalową końcówką. Pokryte jest napisami: marka,seria itd. Niestety napisy zaczęły się ścierać dość szybko,co nie wygląda zbyt estetycznie.Samo opakowanie trudno mi powiedzieć czy jest trwałe ze względu,że uważam by nie musiało upadać by to udowodnić. Natomiast mam zastrzeżenia co do sposobu wyciągania produktu,ponieważ jej nie temperujemy, a przekręcamy tę metalową końcówkę .Ponieważ ta zakrętko-końcówka nie jest stabilna tzn.po odkręceniu jakiejś tam części pomadki ona się kiwa, przez co ta wysunięta część łatwo się chowa bądż za bardzo odkręca. Mam nadzieje,że wiecie co mam na myśli. Mi to osobiście przeszkadza.
Działanie: mogę wam się przyznać,że to pierwsza pomadka koloryzująca która rzeczywiście nawilża moje wymagające w pielęgnacji usta. Działa jak kojący balsam,kiedy nie są w tragicznym stanie.Wiele słyszałam o kolorowych pomadkach,ale zazwyczaj same recenzantki podkreślały,że sprawdzają się na nie problematycznych ustach . To wielkie zaskoczenie przy tym produkcie. Do tego fenomenalnie się trzyma,naprawdę długo i świetnie się prezentuje. Jestem ogromnie zadowolona ;)
Dostępność: średnia,drogerie superpharm, niektóre drogerie Rossmann,Douglas.
Cena: ok. 50 zł,sporo jednak uważam,że warto ;)
Czy kupię ponownie? Owszem.
piątek, 13 czerwca 2014
Glinka marokańska (Ghassoul) - recenzja z miesiąca 'znajomości'
Hej, o glinkach jest głośno w sieci nie od dziś o moich początkach z nimi oraz niezbyt pochlebnej relacji na nie mogliście czytać tu wraz z krótką opinią o tytułowej. Dziś powiem nie co więcej na jej temat, po miesięcznej 'kuracji' mam czym się z wami podzielić ;) Z góry uprzedzam,nie ma zdjęć ,nie miałam już czemu zrobić swatchy,bo najzwyczajniej już jej nie posiadam,ale ciekawych zapraszam do podanego wyżej linku,gdzie można podpatrzeć jak wyglądała.
O samej glince:
'Glinka Ghassoul to w pełni naturalny minerał zbudowany głównie ze stewensytu (minerał gliniasty), którego głównym składnikiem jest krzemian magnezu. Krzemionka po wymieszaniu z wodą przybiera postać błota posiadającego właściwości myjące i odtłuszczające. Glinka ma szerokie zastosowanie (może być używana jako mydło, szampon, maseczka na twarz i ciało a także w zabiegach w salonach SPA & Wellness). Działanie glinki Ghassoul polega na absorpcji zanieczyszczeń - nie jest ona w żaden sposób agresywna dla skóry, włosów, czy śluzówki.
Podstawowe właściwości zgodnie z badaniami przeprowadzonymi przez 2 niezależne laboratoria amerykańskie
(International Research Services Inc. i Structure Probe Inc.):
- redukuje suchość skóry 79%
- redukuje łuszczenie się skóry 41%
- poprawia czystość skóry 68%
- poprawia elastyczność/jędrność skóry 24%
- poprawia strukturę/teksturę skóry 106% '
O samej glince:
'Glinka Ghassoul to w pełni naturalny minerał zbudowany głównie ze stewensytu (minerał gliniasty), którego głównym składnikiem jest krzemian magnezu. Krzemionka po wymieszaniu z wodą przybiera postać błota posiadającego właściwości myjące i odtłuszczające. Glinka ma szerokie zastosowanie (może być używana jako mydło, szampon, maseczka na twarz i ciało a także w zabiegach w salonach SPA & Wellness). Działanie glinki Ghassoul polega na absorpcji zanieczyszczeń - nie jest ona w żaden sposób agresywna dla skóry, włosów, czy śluzówki.
Podstawowe właściwości zgodnie z badaniami przeprowadzonymi przez 2 niezależne laboratoria amerykańskie
(International Research Services Inc. i Structure Probe Inc.):
- redukuje suchość skóry 79%
- redukuje łuszczenie się skóry 41%
- poprawia czystość skóry 68%
- poprawia elastyczność/jędrność skóry 24%
- poprawia strukturę/teksturę skóry 106% '
BARDZO WAŻNE: nie można mieszać ani rozrabiać glinki w przedmiotach metalowych, ponieważ reagują z nimi.
Konsystencja: miałki lekko brązowy proszek,bez większych 'kawałków'
Zapach: i tu mogę wiele osób zaskoczyć,ponieważ spodziewałam się dosłownie czegoś niczym z ziemi,a dostałam bardzo ładnie pachnący produkt: naturalnie ale zarazem kosmetycznie, nie jest nachalny,nie dusi.
Opakowanie: ja kupiłam ja na wagę i była w takiej plastikowej folii zawiązana takim jakby papierowym sznureczkiem. Nie było to zbyt wygodne rozwiązanie,ale żadnego wypadku z utracona glinką nie miałam,dałam radę i całą zużyłam na buzi,a nie na podłodze czy dywanie więc ogółem sukces ;) Oczywiście można ja zakupić w większej gramaturze w słoiczku dość okazałym.
Przygotowanie: ponieważ jak to glinki jest w postaci proszku i jej rozrobienie to połączenie dokładne z wodą bądź hydrolatem. Ja używałam wody mineralnej, w proporcji różnej. Szczerze wam powiem,że przystosowując się do niej efekt może was nie zadowolić. Ja stwierdziłam,że to taka metoda prób i błędów i nie skupiam się ile ma być czego,tylko by konsystencja rozrobionej glinki była odpowiednia czyli takiej gęstszej pasty,a nie wodnista. Wbrew pozorom to nei zajmuje wiele czasu,kiedy nabierzecie wprawy to będzie niemal naturalne.
Sposób użycia: nakładałam na oczyszczoną wcześniej buzię,po peelingu enzymatycznym na 15-20 min i tu bardzo ważna rzecz. Nie można pozwolić glince wyschnąć,czyli kiedy czujemy,że ona zastyga (mamy problem z mimiką twarzy) to spryskujemy te miejsca twarzy wodą mineralną/wodą termalną/hydrolatem. Dzięki temu glinka zadziała i będzie ją o wiele łatwiej zmyć ;)
Efekty: Używałam jej przez miesiąc ,2 razy w tygodniu. I powiem wam,że mam do niej mieszane uczucia. glinka jak wspomniałam we wstępnej recenzji daje niemal od razu bardzo zauważalne efekty: rozjaśniona,pełna blasku cera, zmniejszone pory i odrobinę mniej widoczne zaskórniki. Tyle,że ten efekt jest bardzo krótkotrwały,a naprawdę szkoda. Po każdym użyciu tak było,niezależnie czy trzymałam ją wilgotną dłużej i w jakiej 'proporcji' ona była bardziej wodnista,bardziej w paście. To mnie zawiodło. Natomiast ciekawą kwestia jest to,ze podczas używania glinki ogółem przez te parę tygodni cera była w lepszej kondycji i solo prezentowała się bardziej niz do przyjęcia (mam bardzo wysokie wymagania co do niej solo).
Czy ją polecam? Uważam,że warto spróbować, zastanawiam się nad jej kupnem ,teraz mam coś nowego natomiast kiedy to skończę na tyle,by mieć jakieś porównanie to zobaczę co lepiej działa i wam opowiem ;) Ale wracając do tego czy warto, chociażby cena jest niewygórowana na początek radzę kupić ją na wagę ,mi wystarczyły 4 miarki (nie wiem ile tego konkretnie było,w ORGANIQE tak to mierzą) wystarczyła na 8-9 użyć ,a zapłaciłam coś ponad 6zł. Więc to mała kwota,to produkt naturalny,więc nie zrobicie sobie krzywdy,wybór oczywiście należy do was.
Konsystencja: miałki lekko brązowy proszek,bez większych 'kawałków'
Zapach: i tu mogę wiele osób zaskoczyć,ponieważ spodziewałam się dosłownie czegoś niczym z ziemi,a dostałam bardzo ładnie pachnący produkt: naturalnie ale zarazem kosmetycznie, nie jest nachalny,nie dusi.
Opakowanie: ja kupiłam ja na wagę i była w takiej plastikowej folii zawiązana takim jakby papierowym sznureczkiem. Nie było to zbyt wygodne rozwiązanie,ale żadnego wypadku z utracona glinką nie miałam,dałam radę i całą zużyłam na buzi,a nie na podłodze czy dywanie więc ogółem sukces ;) Oczywiście można ja zakupić w większej gramaturze w słoiczku dość okazałym.
Przygotowanie: ponieważ jak to glinki jest w postaci proszku i jej rozrobienie to połączenie dokładne z wodą bądź hydrolatem. Ja używałam wody mineralnej, w proporcji różnej. Szczerze wam powiem,że przystosowując się do niej efekt może was nie zadowolić. Ja stwierdziłam,że to taka metoda prób i błędów i nie skupiam się ile ma być czego,tylko by konsystencja rozrobionej glinki była odpowiednia czyli takiej gęstszej pasty,a nie wodnista. Wbrew pozorom to nei zajmuje wiele czasu,kiedy nabierzecie wprawy to będzie niemal naturalne.
Sposób użycia: nakładałam na oczyszczoną wcześniej buzię,po peelingu enzymatycznym na 15-20 min i tu bardzo ważna rzecz. Nie można pozwolić glince wyschnąć,czyli kiedy czujemy,że ona zastyga (mamy problem z mimiką twarzy) to spryskujemy te miejsca twarzy wodą mineralną/wodą termalną/hydrolatem. Dzięki temu glinka zadziała i będzie ją o wiele łatwiej zmyć ;)
Efekty: Używałam jej przez miesiąc ,2 razy w tygodniu. I powiem wam,że mam do niej mieszane uczucia. glinka jak wspomniałam we wstępnej recenzji daje niemal od razu bardzo zauważalne efekty: rozjaśniona,pełna blasku cera, zmniejszone pory i odrobinę mniej widoczne zaskórniki. Tyle,że ten efekt jest bardzo krótkotrwały,a naprawdę szkoda. Po każdym użyciu tak było,niezależnie czy trzymałam ją wilgotną dłużej i w jakiej 'proporcji' ona była bardziej wodnista,bardziej w paście. To mnie zawiodło. Natomiast ciekawą kwestia jest to,ze podczas używania glinki ogółem przez te parę tygodni cera była w lepszej kondycji i solo prezentowała się bardziej niz do przyjęcia (mam bardzo wysokie wymagania co do niej solo).
Czy ją polecam? Uważam,że warto spróbować, zastanawiam się nad jej kupnem ,teraz mam coś nowego natomiast kiedy to skończę na tyle,by mieć jakieś porównanie to zobaczę co lepiej działa i wam opowiem ;) Ale wracając do tego czy warto, chociażby cena jest niewygórowana na początek radzę kupić ją na wagę ,mi wystarczyły 4 miarki (nie wiem ile tego konkretnie było,w ORGANIQE tak to mierzą) wystarczyła na 8-9 użyć ,a zapłaciłam coś ponad 6zł. Więc to mała kwota,to produkt naturalny,więc nie zrobicie sobie krzywdy,wybór oczywiście należy do was.
czwartek, 12 czerwca 2014
Pomijany aspekt - klucz w pielęgnacji skóry tłustej i mieszanej czy trądzikowej
Kilka lat temu kiedy to stawiałam pierwsze kroki w pielęgnacji skóry i zaczęłam w ogóle zwracać uwagę na jej 'wygląd' na drogeryjnych półkach przystosowanych dla cer tłustych (powiedzmy młodzieńczych) największą 'sławą' cieszyły się produkty matujące,żele niemal wysuszające itp. Sęk w tym ,że nadal tak jest. Ok. ,mamy większy wybór, szerszy dostęp do mniej znanych marek czy ogólnie lepszy zasięg co do produktów zagranicznych ,recenzji i opinii na ich temat. Będąc blogerką już parę lat (jeśli ktoś śledzi ten blog od początku,wie,że nie jestem początkująca, były inne blogi tylko w innej kategorii, byłam przez cały czas czytelniczką kosmetycznych blogów) zauważyłam,że zwłaszcza przy cerach tłustych/mieszanych/trądzikowych nie zwraca się uwagi na jeden podstawowy tytułowy aspekt.
Zarówno pani w drogerii czy aptece przy wymienionych wyżej typach skóry doradzi żel antybakteryjny, krem matujący,piankę myjącą te wszystkie produkty łączy jedno czyli ogółem wysuszenie. Są różne marki,różne produkty jasne znajdą się takie które tego nie zrobią,ale sugerowane do tych cer owszem szczególnie w takim zestawieniu. Pamiętam jak bodajże ponad 2 lata temu zdecydowałam się na cała gamę produktów od Pharmaceri nie było żadnego wow, szczerze powiem,że efekty były nikłe. Nie było lepiej,ani gorzej ,niespodzianki się zdarzały nie było ich mniej, ogółem za taką cenę (ponieważ nie oszukujmy się sumując to nie jest mała kwota spodziewałam się lepszych efektów). Przy Ivostinie było trochę lepiej,ale czemu o tym piszę? Właśnie kilkanaście tygodni temu kiedy to lekko zapomniałam o większej pielęgnacji buzi zimą,a potem leczyłam ją z suchych skórek zauważyłam coś niezwykłego. Ogromną,ale to przeogromną pozytywną zmianę,lepszego stanu skóry własnie poprzez KLUCZ.
Czym jest klucz? Czynnością/etapem w pielęgnacji skóry o której zwłaszcza przy już wspominanych się zapomina i spycha na 3 plan bo po co? A właśnie po to,tu tkwi sekret w NAWILŻANIU.
Po kilku latach myciu żelami,stosowaniu toników anty trądzikowych, kremów matujących i kto wie co jeszcze. Uzyskałam naprawdę świetny stan skóry poprzez zwykle nawilżenie. Na ten czas pożegnałam podkład czy korektor najzwyczajniej ich nie potrzebowałam. Efekt nie był wieczny,ale późniejsze 'pogorszenie' było kwestią zupełnie innych powodów. A same 'niespodzianki' to już zupełnie inna kwestia. Jak sama nazwa wskazuje trudno jest je przewidzieć ;]
Zdecydowałam się napisać,ten post ponieważ to naprawdę ważny aspekt,tak na dobra sprawę podstawowy. Niestety mówi się o tym wciąż za mało,w blogosferze również,natknęłam się na posty tego typu zaledwie na kilku blogach,a jakby nie było to zwłaszcza młode pokolenie najchętniej 'pobiera' takie informację z internetu.
Przy cerach mieszanych,tłustych i trądzikowych zauważyłam,że spycha się go na poboczne tory twierdząc,że najważniejsze jest poprawne oczyszczenie, tonizacja ok to jedno ,ale nawilżenie jest równie ważne. Na wielu stronach informacyjnych czy u wspomnianych paniach w drogeriach czy aptece natkniecie się na takie sformułowania i na gamy produktów dermo kosmetycznych czy drogeryjnych o takim działaniu. Jasne przy mocno tłustych cerach ,to może się sprawdzić. Pewnie u części z was tak jest. Tak naprawdę teraz wszędzie można dosłownie 'nadziać' się na złote rady jak to radzić czy postępować z takim ,ani innym rodzajem cery. Ale zanim się do tego dostosujemy spróbujmy zaobserwować naszą skórę, dostarczać jej tego czego potrzebuje,nie wysuszajmy jej. Naprawdę to się mija z celem. Tak było u mnie wiec na własnym przykładzie prezentuję wam tę notkę.
Półki uginają się od produktów oczyszczających ,kremów matujących które niestety wysuszają skórę która w odpowiedzi produkuje jeszcze więcej sebum i tak błędne koło się zamyka. Im bardziej ją przesuszamy tym więcej sebum musimy z niej zbierać. I tutaj właśnie chciałam się zatrzymać. Gdy o tym pomyślimy wydaje się bez sensu,po co nawilżać skórę która sama dostatecznie to robi,aż za nad to. Nie przedstawię wam chemicznego pkt widzenia,ale wbrew pozorom to ma sens. Nie twierdzę,że samo nawilżenie będzie rozwiązaniem wszystkich problemów,ale myślę,że warto spróbować. Oczywiście oczyszczać i tonizować skórę trzeba. Jednak nie używajmy na raz bardzo oczyszczających (mogących spowodować przesuszenie produktów),no chyba,ze rzeczywiście wasza skóra tego potrzebuje i dobrze na to reaguje. Odpowiednie zestawienie produktów to też kwestia próbki błędów i do tego znajomości czego nasza buzia nie lubi,a co jej przypada do 'gustu'. Macie w swojej pielęgnacji takie produkty? Co najlepiej się u was sprawdza (zestawy)? A przede wszystkim nawilżacie swoją skórę?
niedziela, 8 czerwca 2014
Mabelline,24hour color tattoo 'on and on bronze' i 'forever turquise' - recenzja + swatche
Czas na recenzję jednych z najbardziej sławnych w blogosferze cieni do powiek w kremie. Ślicznych zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. Będąc szczera pierwszy (On and on bronze ) kupowałam na 'czuja' opierając się tylko i wyłącznie na blogosferze i swatchach dziewczyn. Zapłaciłam za niego pełną cenę,bez żadnej zniżki czy promocji jak dla mnie 25 zł to nie jest mało jak za cień,ale w 100% nie żałuję tego zakupu. co potwierdza fakt,że dokupiłam inny kolor ;]
Od producenta:'Odważ się nosić Color Tattoo 24hr- kremowo - żelowy cień do powiek. Aż do 24 godzin utrzymywania się koloru. Nasza technologia pozwala na stworzenie super - nasyconego cienia. Kremowo - żelowa konsystencja pozwala na łagodne nałożenie cienia, który nie blaknie. '
Konsystencja: kremowa, ogółem zdziwiłam się,że taka forma cienia mi pasuje,jest bardzo wygodna i praktyczna. O wiele bardziej niż cieni prasowanych. Przynajmniej w moim odczuciu.
Aplikacja: dziecinnie łatwa,cień ma na tyle dobrą konsystencję,że można nakładać je palcem,bez użycia lustra. Jeśli chodzi zaś o blendowanie nie sprawia to żadnych trudności ;]
Kolor: On and on bronze to połyskujący jednocześnie delikatny,brąz mieniący się złotem. Natomiast Turquise Forever jest również połyskującym (z drobinkami brokatu) mocnym lecz świeżym turkusowym (jak sama nazwa wskazuje )odcieniem.
Gama kolorystyczna: obecnie kolorów jest całkiem sporo,oczywiście mniej niż na rynku zagranicznym. Nie wiem czy to na tyle realne,by wprowadzono i do nas te kolory, (było tak z turkusem) ,mnie urzekają; 'Bold Gold', 'Edgy Emerald'. Biorąc pod uwagę popularność tych cieni,to całkiem możliwe.
Pigmentacja: bardzo dobra,wystarczy niewiele by pokryć powiekę,a kolor jest intensywny.
Trwałość: bardzo dobra,cień wytrzymuję naprawdę kilka ładnych godzin bez bazy w nie nagannym stanie,nie są to 24 h ,ale długi czas ok.4-5 u osób z tłusta cerą w tym powiekach to wcale nie łatwy do spełnienia wymóg, z bazą jest to czas o wiele dłuższy ok.8 godzin bądź więcej. Malując się w południe bądź rano,wieczorem mniej więcej o 22 bądź 23 cień jest na swoim miejscu w nienaruszalnym stanie.Poza tym świetnie sprawdza się jako eyeliner ;)
Opakowanie: szklany (dzięki czemu gdy np. nie mamy testerów w drogerii możemy zobaczyć jak wygląda dany kolor,oczywiście to nie to samo,ale zawsze coś)słoiczek zakręcany plastikową zakrętką. Bardzo wygodne,eleganckie i poręczne rozwiązanie. Do tego zajmuje mało miejsca,kolejny plus ;)
Cena: stacjonarnie 25zł, często można 'nadziać' się na promocję ,jego turkusowego brata udało mi się dorwać za 16 zł.
Dostępność: wysoka; drogerie Rossman, SuperPharm, Natura, Hebe.
Od producenta:'Odważ się nosić Color Tattoo 24hr- kremowo - żelowy cień do powiek. Aż do 24 godzin utrzymywania się koloru. Nasza technologia pozwala na stworzenie super - nasyconego cienia. Kremowo - żelowa konsystencja pozwala na łagodne nałożenie cienia, który nie blaknie. '
Konsystencja: kremowa, ogółem zdziwiłam się,że taka forma cienia mi pasuje,jest bardzo wygodna i praktyczna. O wiele bardziej niż cieni prasowanych. Przynajmniej w moim odczuciu.
Aplikacja: dziecinnie łatwa,cień ma na tyle dobrą konsystencję,że można nakładać je palcem,bez użycia lustra. Jeśli chodzi zaś o blendowanie nie sprawia to żadnych trudności ;]
Kolor: On and on bronze to połyskujący jednocześnie delikatny,brąz mieniący się złotem. Natomiast Turquise Forever jest również połyskującym (z drobinkami brokatu) mocnym lecz świeżym turkusowym (jak sama nazwa wskazuje )odcieniem.
Gama kolorystyczna: obecnie kolorów jest całkiem sporo,oczywiście mniej niż na rynku zagranicznym. Nie wiem czy to na tyle realne,by wprowadzono i do nas te kolory, (było tak z turkusem) ,mnie urzekają; 'Bold Gold', 'Edgy Emerald'. Biorąc pod uwagę popularność tych cieni,to całkiem możliwe.
Pigmentacja: bardzo dobra,wystarczy niewiele by pokryć powiekę,a kolor jest intensywny.
to ten sam cień ;)
Trwałość: bardzo dobra,cień wytrzymuję naprawdę kilka ładnych godzin bez bazy w nie nagannym stanie,nie są to 24 h ,ale długi czas ok.4-5 u osób z tłusta cerą w tym powiekach to wcale nie łatwy do spełnienia wymóg, z bazą jest to czas o wiele dłuższy ok.8 godzin bądź więcej. Malując się w południe bądź rano,wieczorem mniej więcej o 22 bądź 23 cień jest na swoim miejscu w nienaruszalnym stanie.Poza tym świetnie sprawdza się jako eyeliner ;)
Opakowanie: szklany (dzięki czemu gdy np. nie mamy testerów w drogerii możemy zobaczyć jak wygląda dany kolor,oczywiście to nie to samo,ale zawsze coś)słoiczek zakręcany plastikową zakrętką. Bardzo wygodne,eleganckie i poręczne rozwiązanie. Do tego zajmuje mało miejsca,kolejny plus ;)
Cena: stacjonarnie 25zł, często można 'nadziać' się na promocję ,jego turkusowego brata udało mi się dorwać za 16 zł.
Dostępność: wysoka; drogerie Rossman, SuperPharm, Natura, Hebe.
wtorek, 3 czerwca 2014
Just Pink ! - eye make up
Od dawna szukałam fajnego na pigmentowanego wyrazistego różowego cienia, zastanawiałam się w sumie wciąż się zastanawiam nad paletką Sleek "Good girl" kolorki są ciekawe część matów część pereł,sęk w tym,że trudno ją dostać i nie mówię tu o sklepach stacjonarnych (przyznać mi się u której z was wgl. można kupić paletki Sleek-a w waszej okolicy?) Skoro jest problem by kupić coś w internecie, nie jest dobrze ,Good Girl to paletka z serii limitowanej i w większości znanych mi sklepów internetowych z których korzystałam widnieje jako produkt którego obecnie nie ma co nikogo nie dziwi swoją drogą A kupienie paletki z samymi różowymi cieniami (perlistymi,matowymi,satynowymi -mix) graniczy z cudem!
Tak więc postanowiłam, kupić najbardziej potrzebny odcień ,najwyżej dokupię resztę sama jeśli nie znajdę innego wyjścia. Pomysł na użycie tak wyrazistego koloru przyszedł po obejrzeniu MV Lee Hi do singla Rose (pojawił się tutaj). Głównym akcentem tego makijażu jest matowy różowy cień marki My Secret z serii MATT no.503. do tego standardowo 2 cienie z paletek Technic "Electric Beauty' i Gosh '22' których recenzję oraz swatche możecie obejrzeć i przeczytać tu.
poszukiwana "Good girl" marki Sleek
Tak więc postanowiłam, kupić najbardziej potrzebny odcień ,najwyżej dokupię resztę sama jeśli nie znajdę innego wyjścia. Pomysł na użycie tak wyrazistego koloru przyszedł po obejrzeniu MV Lee Hi do singla Rose (pojawił się tutaj). Głównym akcentem tego makijażu jest matowy różowy cień marki My Secret z serii MATT no.503. do tego standardowo 2 cienie z paletek Technic "Electric Beauty' i Gosh '22' których recenzję oraz swatche możecie obejrzeć i przeczytać tu.
Jak wam się podoba?
Subskrybuj:
Posty (Atom)